Wyprawy KTR Sigma trochę dalej od domu
Podróż marzeń II - przygoda francuska
Prolog
Wiesia jako organizator rozpoczęła przygotowania jeszcze w 2015 roku i aż do wyjazdu zamykała różne sprawy - załatwianie poprzez internet miejsc w hotelach, zakup biletów wstępu i inne organizacyjne problemy. Pół roku trwało dopinanie wszystkich szczegółów i jak życie pokazało, zrobiła to bardzo precyzyjnie. Ująłem to tylko w paru zdaniach a rzeczywistość była bardziej zawiła - a to karta płatnicza nie taka - mamy obydwoje najnowsze karty płatnicze z zapewnieniem banków o bezkolizyjne ich używanie. W praktyce nie mogliśmy z nich skorzystać, były także inne trudności. Jednym słowem - pomimo ogromnego postępu w tej materii, logistyczne przygotowania są bardzo żmudne i nieraz bardzo stresujące.
Wyjazd
Poniedziałek, 27.06.2016 - pakowanie
Rano Wiesia zawiozła mnie do wypożyczalni samochodów i tam zostawiła. Po chwili zjawił się Wiesiek na rowerze i już w dwójkę czekaliśmy na właściciela tej firmy. W międzyczasie pracownik zademonstrował samochód oraz jego obsługę. Mercedes 311 2,2CDI - diesel - sprinter - automat, naprawdę duży, pakowny samochód dostawczy z obszerną kabiną dla pasażerów na dziewięć osób i obszerną paką. Zjawił się wspólnik - był nim brat właściciela i bardzo sprawnie załatwił przekazanie nam samochodu. Dzięki bratu Wiesi, który korzysta z wypożyczalni, a że jest pasjonatem wędkowania co spowodowało przyjaźń tych dwóch panów, Wiesia uzyskała kapitalną cenę za wynajem. Było nas sześcioro i z łatwością włożyliśmy sześć rowerów, namioty, śpiwory, składane stoły, składane krzesełka, maszynki gazowe, lampki, wypełnione na maksi sakwy, różne większe lub mniejsze torby. Wiesiek wziął duży pojemnik a w nim, narzędzia, zwoje kabli i inne jak się okazało potrzebne rzeczy.
Wtorek, 28.06.2016 - Wyjazd z Poznania / Środa, 29.06.2016 - Przyjazd do Wersalu
O godzinie 15°° wyjechaliśmy z Poznania na trasę i jako pierwszy poprowadziłem ten dosyć potężny samochód. Uczestnicy - Wiesia, Jola, Iwona, Wiesiek, Romek i piszący - Michał. Samochód pojemny, posiadający półki, różne zakamarki pod i za fotelami - miejsc do siedzenia ile dusza zapragnie - w tym względzie to był luksus. Nie jeżdżąc nigdy automatem, gdzie lewa noga jest zbędna, a po ustawieniu prawidłowo manetki - ręce są tylko potrzebne do kierowania, kilka razy przyhamowałem bardzo gwałtownie, używając właśnie lewej nogi. Na szczęście to było tylko dwa razy i to na początku. Po pół godzinie maszyna została opanowana, i trzeba przyznać - komfort jazdy jest doskonały, niestety kosztem zwiększonej ilości spalonej ropy - coś za coś. Obiecałem wszystkim, że relacja spisana z tej eskapady będzie zwięzła i mam zamiar dotrzymać słowa. Prowadziłem do wieczora, następnie Wiesiek do północy, Wiesia do rana i ponownie ja - już do pierwszego zaplanowanego miejsca - do Wersalu. Generalnie kierowaliśmy 18 godzin i o 9°° rano wjechaliśmy na parking "Europa". Kolejki po bilety i do wejścia gigantyczne. Bilety wcześniej zamówione i zapłacone skróciły nam czekanie, a także dzięki doskonałej organizacji, bardzo szybko dostaliśmy się do najsłynniejszego pałacu Francji. Pałac wersalski (fr. château de Versailles) - pałac królewski w Wersalu, na przedmieściach Paryża, symbol francuskiej monarchii absolutnej tzw. ancien régime. Pałac projektowali architekci królewscy Louis Le Vau i Jules Hardouin-Mansart. Wnętrza projektował Charles Le Brun, a André Le Nôtre zaprojektował ogrody. W 1682 pałac w Wersalu stał się oficjalną rezydencją króla Francji i Wersal przejął rolę faktycznej stolicy kraju. Po zwiedzeniu pałacu, gdy zobaczyliśmy potężne ogrody, kilometry ścieżek, aż nogi nam się ugięły. Do tego żar z nieba - nic tylko szukać jakieś alternatywy zobaczenia tego ogromu i znaleźliśmy - wózek elektryczny - taki nasz "Meleks". Romek legł się na trawie, Iwona - jak się później okazało - dysponująca doskonałą kondycją fizyczną - poszła zwiedzać pieszo - a czwórka nygusów pojechała meleksem. Chcąc zjeść śniadanie musieliśmy poszukać miejsca siedzącego, w cieniu, i takie poszukaliśmy przy stylowym gmachu, który - uwaga - był publiczną ubikacją. Na szczęście nie było przykrego zapachu. Zajadało tam międzynarodowe towarzystwo i nikt się nie krępował. Pierwszy nocleg był załatwiony w hotelu "Premiere Classe" w mieście Orlean, do którego przybyliśmy o godzinie 16°°. Hotel otwierał swoje podwoje o 17°° więc pocałowaliśmy klamkę - ale co tam w ruch poszły krzesełka, stolik i na dobry początek napoje regenerujące po podróży ;). Trzeba było spłukać kurz z podróży W pokojach warunki nad wyraz skromne, potrzebna dobra synchronizacja trzech osób ze względu na ciasnotę - ale dla dobrego turysty wystarczy ubikacja, prysznic i łóżko. Wykąpani, posiłek zjedliśmy na dworze i zasłużony wypoczynek. Pokonaliśmy razem 1400 km.
Krótki komentarz: inaczej wyobrażałem sobie pałac Wersalski - wąskie, bardzo wysokie, przejściowe pokoiki - zero intymności. Kojarząc z nielicznymi polskimi pałacami - wypada na naszą korzyść. Jedynie sala zwierciadlana imponująca - ale tylko jedna. We Francji gdzie turysta po prostu potyka się o zabytki, gdzie w promieniu kilku kilometrów są wspaniałe zamki, gdzie całe miasta to jedne wielkie muzea, gdzie całe połacie ziemi nie były dotknięte pożogą wojenną - niestety nie ma przyrównania z tak smutnie doświadczoną Polską. Jednak Polacy zawzięcie, na przekór wszystkim odbudowują swoją ukochaną ojczyznę i także mają co pokazać.
Czwartek, 30.06.2016 - Orlean - zrobiliśmy 29 km
Zaczynaliśmy od śniadania we własnym zakresie, hotel oferował jedzenie bardzo skromne i bardzo dla nas drogie. Zaopatrywaliśmy się w sklepach francuskich lub niemieckich a ceny artykułów aż tak nie odbiegały od naszych krajowych, z malutkim zastrzeżeniem - francuzi zarabiają cztery razy więcej od nas. Zaczęliśmy zwiedzanie od jazdy rowerem wzdłuż kanału nad Loarą ciągnącego się w nieskończoność a następnie wjazd do centrum. Orlean szczególnie związany jest z postacią Joanny d'Arc, która tutaj odparła atak wojsk angielskich i tam robiliśmy najwięcej zdjęć.
Krótki komentarz: z dużą uwagą śledziłem jakimi samochodami poruszają się obywatele francuscy i z dużym zdziwieniem stwierdziłem nie tylko ja, ale i pozostali - duża przewaga marki renault, peugeot i citroen, ale wehikuły niezbyt nowe a momentami bardzo stare. W tej konfrontacji Polska wypada zupełnie przyzwoicie.
Piątek, 01.07.2016 - Jazda z Orleanu przez Tavers do Blois - 66 km
Śniadanie i zaplanowana zmiana miast. Wiesiek i ja prowadziliśmy na zmianę samochód a reszta twardo pedałowała. Cykliści zwiedzając po drodze kręte ścieżki wzdłuż Loary (częściowo szlak pieszy) - mieli po lewej stronie widoki na rzekę i jej przyrodę. Mały postój w Meung-sur-Loire i po pokonaniu 25 kilometrów spotkaliśmy się w posiadłości Alicji Kosoń - Clemon i jej męża - obecnie lekarza na emeryturze Dominika Clemon. To spotkanie już dużo wcześniej zaaranżowała Wiesia i gospodarze byli przygotowani na nasz przyjazd. Zaprosili nas na dejeuner (nasz obiad), były croissanty, normalne pieczywo, sery, dżemy własnej roboty, wędliny i po kieliszku wytrawnego czerwonego wina. Gospodyni pochwaliła się ogrodem otaczającym stuletni budynek gdzie buszowały pszczoły i kaczki typu biegacze indyjskie. Najciekawszym jednak miejscem była piwnica. Dziadkowie właściciela budowali chałupę ze skał wydobytych z głębi ziemi. Do normalnej piwnicy schodzi się po kilku stopniach, a tu dzięki wydobyciu dużej ilości kamieni skalnych powstały głębokie samoczynne lochy przerobione na idealną piwnicę do przechowywania win. Naprawdę ta piwnica robi solidne wrażenie. Dalsza droga do Blois odbyła się w towarzystwie naszych gospodarzy, którzy oczywiście na rowerach pokonali kilkadziesiąt kilometrów, pokazując ciekawe miejsca w małych mijanych miasteczkach, między innymi stare kamienne pralnie nad rzeką . Przyjechaliśmy z Wieśkiem dużo wcześniej do Blois, gdzie Wiesia zabukowała miejsca w hotelu "Premiere Classe" a ja załatwiłem wszystkie formalności. Do moich obowiązków jako współorganizatora należało dbanie o przenośną lodówkę. Dźwigałem ją to z samochodu do hotelu lub odwrotnie i załączałem do sieci aby nie przerywać ciągłości chłodzenia. O godzinie 19oo cała czwórka szczęśliwie dojechała bardzo zmęczona. Trasa wzdłuż Loary to cały czas góra - dół i porywisty wiatr od rzeki prosto w twarz. Wieczorem umyci, najedzeni pozwoliliśmy sobie na kilka drinków.
Krótki komentarz: Alicja Kosoń-Clemon jest Sekretarzem Generalnym UECT i do jej obowiązków należy organizacja pracy Zarządu a także aranżacja spotkań. W UECT pracuje 16 osób, z Francji z tytułu założycieli 4 osoby i po dwie osoby z Polski, Ukrainy, Belgi, Hiszpanii, Portugali i Luxemburga.
Sobota, 02.07.2016 - Blois - zrobiliśmy 55 km
Wyjazd o godzinie 10oo szlakiem rowerowym do zamku Chambord. Zamek w Chambord (fr. château de Chambord) - największy z zamków w dolinie Loary. Renesansowy zamek o planie nawiązującym do gotyckich zamków obronnych, został zbudowany między rokiem 1519 a 1559 na polecenie królów francuskich Franciszka I i Henryka II. Położony jest nad rzeką Cosson. Miał tu swój udział Leonardo da Vinci i ciekawostką jest klatka schodowa w centrum budynku, który stanowi szczególny przykład jego stylu. Zbudowane w jej wnętrzu dwie spirale schodów skręcają w tę samą stronę, nie krzyżując się ze sobą, czyli dwie osoby wchodzące równocześnie na te schody nie spotkają się. Szlak rowerowy wzdłuż Loary to piękne widoki, a mijane stare wioski, kościoły i klasztory to namacalna nauka historii lat poprzednich. Tradycją stały się postoje w boulangerie, są to piekarnie i cukiernie cechujące się wyjątkowym klimatem i pysznymi produktami o wysokiej jakości takimi jak croissanty bagietki i dla mnie łasucha wspaniałe gateau (ciastka). To zastępowało nam obiad, kolację i w pierwszych dniach byliśmy tymi bułkami napchani jak worki od kartofli. Przygodę francuską zaczęliśmy od wspaniałej pogody, już dzień następny to wietrzna aura na szczęście bez opadów a dni następne podobne, ale z opadami, które omijaliśmy lub w międzyczasie byliśmy w różnych pomieszczeniach. Ponieważ wino i piwo jest w podobnej cenie co woda mineralna lub tańsze to wieczorem mieliśmy okazję poznać smaki regionalnych napitków. I po takiej degustacji, mycie i zasłużony wypoczynek.
Krótki komentarz: nie będę opisywał zwiedzanych zamków, bo to można poszukać w internecie a tylko zaznaczam najważniejsze fakty i ciekawostki. Np. po utracie tronu polskiego, mieszkańcem zamku był w latach 1725-1733 Stanisław Leszczyński, teść Ludwika XV a w 1746 roku zamek został podarowany przez Ludwika XV polskiemu szlachcicowi Maurycemu Saskiemu, który zmarł tamże w 1750 roku.
Niedziela, 03.07.2016 - zamek Beauregard i Cheverny - zrobiliśmy 65 km
Wyjazd o godzinie 93o szlakiem rowerowym do zamku Beauregard. Zamek w Beauregard (fr. Château de Beauregard) - zamek położony miejscowości Cellettes we Francji, w departamencie Loir-et-Cher. Zaliczany do zamków nad Loarą. Zamek został zbudowany w 1545 roku przez Jeana du Thiera, Lorda Menars oraz osobistego sekretarza króla Francji, Henryka II Walezjusza. Główną cześć zamku stanowi izba królewska w której znajdują się licznie namalowane freski oraz ozdobny kominek. Inną ważna częścią zamku stanowi "Wielka Galeria" w skład której wchodzą wybitne dzieła ówczesnych malarzy oraz przedstawicieli sztuki włoskiej obejmująca portrety postaci z historii Francji z lat 1328 - 1643. Zamek w Cheverny - jeden z zamków Doliny Loary, położony na południowy zachód od Orleanu i 193 kilometry od Paryża, w departamencie Loir-et-Cher we Francji. Posiadłość ta od ponad 600 lat należy do rodziny Hurault i bez większych zmian zachowała wygląd z XVII wieku. Śniadania i kolacje robiliśmy sobie sami i zjadaliśmy w parkach lub na trawie i naprawdę nam smakowały. Oczywiście codziennie odwiedzaliśmy piekarnie kupując pyszne croisanty lub różne ciastka.
Krótki komentarz: Zwiedzając zamki, budowniczowie dużo miejsca i swojego czasu poświęcali łóżkom z baldachimami. Jak się okazało nikt z tych ważniaków nie korzystał z nich w nocy, bo po pierwsze wszyscy spali na siedząco - pozycja leżąca była zastrzeżona dla chorych lub nieboszczyków - po drugie, zimno które panowało w tych słabo ogrzanych miejscach prowokowało do znalezienia, małych, przytulnych pomieszczeń.
Poniedziałek, 04.07.2016 - wyjazd z Blois do Tours - zrobiliśmy 95 km
Wyjazd z Blois o godzinie 9oo. Pogoda pod psem, tylko 18oC, wietrznie ale nie padało. Klimat kompletnie sfiksował - jechaliśmy po pewne słońce i ciepło a tym samym czasie w Polsce było dużo przyjemniej. Wiesiek i ja jechaliśmy samochodem 20 kilometrów do zamku Chaumont-sur-Loire, następny zamek już po 17 kilometrach to Amboise. I tak blisko siebie stoją potężne zamki z pięknymi ogrodami i całym zapleczem potrzebnym do funkcjonowania tak wielkich budowli. Rowerzyści zwiedzili po drodze dom Leaonardo da Vinci a już razem zwiedziliśmy Park Miniatur. To nam dopiero dało obraz ilości zamków we Francji, różne związane z tym style, powierzchnie i układ budynków, murów, fos i wspaniałych ogrodów otaczających te budowle. Cykliści jadąc różnymi drogami mieli trochę kłopotów z prawidłowym odczytaniem oznakowań - ale to był najmniejszy problem. Z Wiesiem już w mieście Tours musieliśmy w gęstwinie budynków poszukać hotelu typu "Fasthotel" i po znalezieniu, załatwiliśmy wszystkie formalności czekając tylko na zmęczonych naszych przyjaciół. Przyjechali przewiani wiatrem, z dość szczegółowym planem dotarcia do hotelu, otrzymanym od uprzejmych Francuzów, zapytanych o drogę. Warunki w hotelu lepsze niż w poprzednim miejscu spania - tylko że w pokojach były łoża małżeńskie - coś za coś.
Krótki komentarz: ścieżki rowerowe we Francji są praktycznie wszędzie, może nie są tak wymuskane jak w Szwajcarii, można wpaść w niejedną dziurę i nie wszystkie są asfaltowe - kilka razy jechaliśmy drogami szutrowymi. Problemem jest tylko gdzieniegdzie oznakowanie i nie raz nadrobiliśmy kilka kilometrów z tego tytułu. Rowerzysta traktowany jest w tym kraju jak człowiek uprzywilejowany i spotyka się z ogromną sympatią mieszkańców miast i wsi a zmotoryzowani witają czy to klaksonem, czy machaniem rąk.
Wtorek, 05.07.2016 - zamek Azay-le-Rideau i Villandry - zrobiliśmy 66 km
Wiesia zaplanowała w mieście Tours kilkudniowy popas i tylko wypady do konkretnych miejsc i powrót do miejsca noclegu. W tym dniu zwiedziliśmy Village Troglodytique de la Madeleine k/Tursac -miejsce gdzie pokazane jest jak ludzie mieszkali i jak żyli kilka tysięcy lat temu, następnie zamek Azay-le-Rideau. Zbudowany pomiędzy 1518 a 1527 rokiem na wyspie otoczonej przez rzekę Indre, jego rozbudowa przebiegała w stylu wczesnego włoskiego renesansu, bardzo dla doliny Loary charakterystycznego, z pilastrami i gzymsami horyzontalnymi, z kunsztownymi ozdobami lukarn (małe okienka dachowe). Kolejnym zamkiem był Villandry z imponującymi ogrodami. W 1906 roku zamek zakupił doktor Joachim Carvallo, który wydał ogromną fortunę na dzieła sztuki oraz inne obiekty dekoracyjne. Jednym z projektów wykonanych przez Carvallo było wykonanie majestatycznego ogrodu w stylu renesansowym. Ogród ten został ozdobiony licznymi żywopłotami, a także ogrodem zimowym. Tam pobyliśmy trochę dłużej bo ten specyficzny ogród to jest cacko kunsztu ogrodniczego. Powrót do Tours, a wieczorem kto chciał to pił wino lub piwo.
Krótki komentarz: obecnie dużo zamków przeszło na garnuszek państwa z całym majdanem otaczającym te budowle. Co robi francuska administracja - zainwestowała ogromne pieniądze w remonty - odnawiane lub odbudowywane są całe skrzydła różnych zamków wraz z parkami, w niektórych przypadkach jest remontowane 3 powierzchni i gdzie tylko możliwe udostępnione dla zwiedzających turystów - oczywiście za opłatą. Zamki odzyskują blask a państwo oprócz zachowanej historii jeszcze zarabia.
Środa, 06.07.2016 - zwiedzamy Tours - zrobiliśmy 26 km
Przywitała nas piękna pogoda po raz pierwszy od przyjazdu. W tym dniu zwiedziliśmy gotycką katedrę St. Gatien (XIV-XVI w.), kościół Saint-Julien (XIII w.), zabytkowe domy, pałace i słynny kamienny most Wilsona. Miasto Tours, od V wieku jest ośrodkiem kultu św. Marcina, tego samego który w Poznaniu jest patronem ulicy, a także słynnych z tego tytułu rogali marcińskich. Obejrzeliśmy bazylikę Sainte Martin z jego sarkofagiem. Trochę zmęczeni, wieczorkiem zrobiliśmy zakupy do wspólnej kolacji. Szampan chłodziliśmy w umywalce pod bieżącą zimną wodą.
Krótki komentarz: Mają fajne tramwaje - są one 7 członowe - jak pociąg - czyli miejsca do woli i brak sieci trakcyjnej - prąd do napędu pobierają z ulicy, a kable ulokowane są między szynami. Tory wbudowane w ulice służą także jako chodniki lub drogi rowerowe. Tramwaj jadąc, wiecznie dzwoni dając o sobie znać.
Czwartek, 07.07.2016 - wyjazd samochodem - rowerami zrobiliśmy 41 km
Słonecznie, na termometrze 37oC. O godzinie 9oo rano wyjechaliśmy samochodem z załadowanymi rowerami do Candes - St - Martin. Za kierowcę robił z dużym poświęceniem Wiesiek i pokonał 108 kilometrów w tą i z powrotem. Po dotarciu do miasteczka, samochód został na parkingu, a my już na rowerach zwiedziliśmy stary kościół, gdzie znaleźliśmy płytę nagrobną z informacją, o pochowaniu tutaj św. Marcina. Było to pierwotne miejsce pochówku - miejsca gdzie zmarł. Następnie święty został przewieziony do Tours i tam spoczęło jego ciało. Dalej popędziliśmy szlakiem La Loire de Velo - (który ma 800 kilometrów ścieżek rowerowych wzdłuż Loary) przez Montsoreau do Fontevraud, opactwa królewskiego założonego przez Roberta d'Arbrissel w 1110 roku. Położonego w pobliżu Saumur w Andegawenii (obecnie departament Maine-et-Loire). Opactwo to jest największą tego typu budowlą we Francji, w przeszłości zamieszkiwane przez dwie wspólnoty zakonne - żeńską i męską, kierowane każdorazowo przez kobietę - przełożoną. Droga do opactwa strasznie utrudniona - podjazdy, zjazdy - jak gdyby samowolna pokuta za grzechy. Następnie dojechaliśmy do Saumur , gdzie oprócz zamku podziwialiśmy piękne, elitarne, ręcznie robione Cobry - angielskie samochody, zaparkowane na parkingu przed zamkiem. Powrót do Candes - St - Martin i wygodny dojazd do hotelu.
Krótki komentarz : W czasie wielkiej rewolucji francuskiej Fontevraud stało się jednym z cięższych więzień we Francji. Teoretycznie przeznaczone dla 700 osób, w praktyce mieściło często ok. 1200 więźniów płci obojga. Warunki panujące w celach były trudne - w XIX wieku notowano średnio 2 zgony na tydzień (potem warunki nieco się poprawiły). Osadzeni w Fontevraud pracowali w umieszczonej na terenie więzienia fabryce tkackiej, produkującej głównie elementy umundurowania dla armii francuskiej. Więzienie mieściło się w Fontevraud do 1963 roku.
Piątek, 08.07.2016 - wyjazd samochodem - rowerami zrobiliśmy 38 km
O godzinie 93° Załadowaliśmy rowery do samochodu i popędziliśmy do zamku Usse. Ciekawostką zamku były figury poubierane w stylowe stroje, król, królowa, dzieci, służba, guwernantki - rozmieszczone po wszystkich pokojach, otwartych dla zwiedzających. Na szczycie w wieżyczce pracował ciężko alchemik trudząc się na przeobrażeniu ołowiu w złoto. Rowerami dojechaliśmy do zamku Chinon, gdzie spotkaliśmy grupę Polaków z Chełmna. W drodze powrotnej przyciągnęły naszą uwagę piwnice wykute w skale, w których są leżakowane w beczkach przeróżne wina. Zahaczyliśmy o nie. W środku właścicielka pozwoliła nam pozwiedzać samodzielnie lochy pełne beczek wina. Były tam beczki od 200 litrów do kilku tysięcy zapełnione po brzegi tym szlachetnym trunkiem i dojrzewające niektóre nawet powyżej stu lat. Wychodząc zaproponowano nam degustację tutejszych win - nie odmówiliśmy. I tak kupiliśmy kilka butelek a Romek poszalał i kupił cały zestaw. W ten oto sposób zakończyliśmy nasze zwiedzanie zamków nad Loarą -w piwnicy win ;) Najbardziej poszkodowany jako kierowca był Wiesiek, który nie tracąc humoru przywiózł nas do miejsca kwaterunku.
Krótki komentarz: ostatni właściciele zamku Chinon, spadkobiercy kardynała Richelieu, doprowadzili zamek do ruiny. Zamek został uznany za pomnik historii i objęty ochroną już w roku 1840. W latach 2006-2009 kosztem 14,5 milionów euro odbudowano XV-wieczne apartamenty królewskie w środkowej twierdzy. Zachowane fragmenty twierdzy zostały odrestaurowane i udostępnione zwiedzającym oczywiście za opłatą.
Sobota, 09.07.2016 - przejazd samochodem do Auch - 12 Europejski Tydzień UECT
Pobudka o 5°° rano i wyjazd do Auch o godzinie 63° do miasta organizującego spotkanie rowerzystów z różnych stron Europy w ramach organizacji UECT. Mieliśmy do pokonania 650 kilometrów, ale po drodze była jaskinia La Grotte de Lascaux. Jaskinia Lascaux została odkryta w 1940 roku przez 4 nastolatków. Po wojnie Lascaux została otwarta dla publiczności przez wiele lat, aż do jego zamknięcia w 1963 roku. Stały strumień odwiedzających (1500 / dobę) wydychając dwutlenek węgla zaczął pogarszać prehistoryczne malowidła. Dziś oryginalne Lascaux jest zamknięta a jaskinia jest ściśle monitorowana i wpisana na Listę Światowego Dziedzictwa Ludzkości UNESCO. My zwiedzaliśmy Lascaux II niedaleko oryginału odtworzonego super dokładnie i można podziwiać talenty malarskie sprzed kilku tysięcy lat temu. Taka mała ciekawostka - zwierzęta są odtworzone kapitalnie i świetnie podkoloryzowane, natomiast człowiek został narysowany bardzo prymitywnie tylko kilkoma kreskami - aż trudno rozpoznać humanoidalną postać. Ostatni etap do Auch pokonaliśmy bez przerw i o godzinie 19°° zameldowaliśmy się u organizatorów. Dostaliśmy materiały, koszulki wcześniej przez nas opłacone i opaski na rękę noszone do ostatniego dnia pobytu. Wskazano nam miejsce rozbicia namiotów, blisko ekipy z Torunia. Pięcioro w jednym miejscu a Iwona jako zgłoszona później, zupełnie od nas oddalona - z tego względu przytuliliśmy się już razem do ekipy z Tych. I tak powstała mała namiotowa poznańska baza - trzy jedynki i dwa trzyosobowe namioty.
Krótki komentarz: to co zastaliśmy wprowadziło nas w prawdziwe osłupienie, ubikacji męskich tylko 6 sztuk - uwaga, damskich 3 sztuki a do pryszniców - drobiazg - tylko 1,5 kilometra. Na osłodę kilka umywalek bez luster. To musiało wystarczyć do obsługi 300 osób - alleluja.
Niedziela, 10.07.2016 - zwiedzanie miasta - oficjalna parada - zrobiliśmy 22 km
Powitała nas upalna pogoda około 40°C i z braku pryszniców oblewaliśmy się wodą z węża, którego używali Francuzi do mycia przenośnych ubikacji. Zwiedziliśmy miasto, a że to Gaskonia to najsłynniejszym pomnikiem był oczywiście D'Artagnan. Ciężka jazda rowerem, ze względu na różnice poziomów. O godzinie 17°° został dokonany paradny przejazd wszystkich rowerzystów - na parę godzin sparaliżowaliśmy cały ruch samochodowy w tym 22 tysięcznym miasteczku. Wieczorem oficjalne otwarcie i degustacja win, różnych drinków a nawet ichniego bimbru - 70 % Armagniacu. To on powalił rzeszę Ukraińców i niektórych naszych.
Krótki komentarz: od samego początku do końca używany był tylko język francuski i gospodarze nie raczyli zauważyć że największą grupa poza nimi byli Ukraińcy i Polacy. W 2018 następny 14 UECT odbędzie się w Polsce - proponuję biorąc przykład, używać tylko języka polskiego - test na inteligencję żabojadów.
Poniedziałek, 11.07.2016 - wyjazd na trasę - pokonaliśmy 54 km
W nocy rozpętała się potworna burza i pierwszą ofiarą zalania padła Iwona. Od tego momentu spała tylko w samochodzie. Wyjechaliśmy na zieloną trasę, ( były trzy opcje - zielona/krótka, niebieska/średnia i czerwona/długa) i po pokonaniu kilku naprawdę solidnych wzniesień (przewyższenie 617m) ja osobiście miałem serdecznie dosyć i w ramach protestu zaproponowałem skrócenie trasy. Na to przystali Jola, Wiesia i Wiesiek, natomiast Iwona, Romek i gościnnie Romuald pokonali w całości ten odcinek. Wracając do bazy zahaczyliśmy o bar usytuowany na lotnisku i tam za 15 euro od osoby zrobiliśmy sobie dwugodzinną sesję kulinarną kuchni francuskiej. Było to na zasadzie szwedzkiego stołu i wybór potraw oraz ilość była imponująca. Ślimaki, krewetki, ryby, różne szynki, garmaż - później perliczki i dla mnie łasucha nieprawdopodobny wybór ciast, lodów, musów i dobrej kawy. To wszystko spłukiwane szampanem oraz winem czerwonym i białym - do dzisiaj mam smak niektórych potraw. Gdy wróciliśmy do obozowiska, organizatorzy starali się umilić nam czas występami zespołów regionalnych. Plac otoczony był kramami sprzedającymi pamiątki, wina, produkty żywnościowe.
Krótki komentarz: Francuzi jeżdżą tylko na kolarzówkach bez żadnych obciążeń. Po pokonaniu kilkunastu kilometrów wchodzili do przydrożnych knajp i tam jedli i pili. My w przeciwieństwie do żabojadów mieliśmy trekkingi, obowiązkowe sakwy z kanapkami i termosy z kawą.
Wtorek, 12.07.2016 - wyjazd samochodem do Lourdes - bez rowerów
W nocy znowu ulewa i następnym zalanym był namiot Romka. Planując wcześniej wyjazd do Lourdes pomimo wrednej pogody pokonaliśmy 200 kilometrów. Parkowanie w tak odwiedzanych miejscach jest i będzie super problemem - i tak było tym razem. Wcisnęliśmy się w jakiś skrawek skweru i trochę niepewnie czy dobrze stoimy poszliśmy zwiedzać. Obejrzeliśmy górny kościół, następnie dolny i schodząc na sam dół doszliśmy do najsłynniejszej groty Francji, gdzie ukazała się św. Bernadecie - Matka Boska. Oczywiście pobraliśmy wodę źródlaną o właściwościach leczniczych. Powrót do bazy gdzie były występy zespołów jazowych.
Krótki komentarz: trochę strasznie wyglądają wózki na dużych kołach przewożących niepełnosprawnych do leczniczych kąpieli. Lekko przyrdzewiałe otoczone białymi fartuchami przypominające I wojnę światową i przewożonych tam rannych żołnierzy.
Środa, 13.07.2016 - pojechaliśmy trasą zieloną - zrobiliśmy 35 km
Od rana słonecznie a później cały wachlarz pogodowy, deszcz, chmury, prześwitujące słońce i momentalne gorąco. Zachmurzenie i zimny wiatr - jak tu się rozsądnie ubrać - całodzienny dylemat. Oprócz Iwony, która ambitnie pokonała całą trasę, reszta z dwoma przyjaciółkami po pokonaniu wybranej poprzez nas trasy, pojechaliśmy ponownie do baru na lotnisko poużywać przyjemności kulinarnych. Wracając do bazy Wiesia przejeżdżając przez tory, wpadła na mokrym asfalcie w poślizg i dość mocno się potłukła a zwłaszcza ucierpiało kolano. Jadąc za nią i nie chcąc ją przejechać także upadłem - mając jednak sytuację pod kontrolą nie zrobiłem sobie żadnej krzywdy. Wstałem i pomogłem Wiesi i muszę przyznać, że przejeżdżający samochodem Francuzi natychmiast zaoferowali swoją pomoc. Wiesia ambitnie odmówiła i tak już do końca pobytu jeździła z tą poranioną nogą.
Krótki komentarz : podłoże na którym mieliśmy rozbite namioty było gliniaste i nie potrzeba dużej wyobraźni jakie one mogły być po ulewie lub kilkunastogodzinnym deszczu. Znowu mam skojarzenie z I wojną światową i okopami zalanymi wodą - za dużo naoglądałem się filmów. Taplając się w błocie, czekając w kolejce do WC jak za czasów komuny bywało w sklepach, miałem ochotę dać niejednemu Francuzowi w pysk.
Czwartek, 14.07.2016 - kilka osób pokonało 47 km - feta z tytułu zdobycia Bastylii
Pogoda pod psem. Wiesia i ja pojechaliśmy na wielki targ kupić różne pamiątki i inne rzeczy a Jola, Wiesiek i Romek pokonując 47 kilometrów odwiedzili miejscowość Varendes z zamkiem. My zwiedziliśmy miasto, które przygotowywało się do wielkiej fety z tytułu zdobycia Bastylii . Nad miastem przeleciały dwa myśliwce a z jednego płatowca wyskoczyło trzech skoczków. Jeden z tych spadochroniarzy spadał tak niefortunnie, że nieomal wleciał w znak drogowy. Wieczorem poszliśmy oglądać sztuczne ognie. Po zachodzie słońca zaczęło się widowisko i trwało 30 minut - trzeba przyznać - było imponujące.
Krótki komentarz: generalnie Francuzi są uprzejmi, mili - ale też potrafią być bezczelni. Na pokazie sztucznych ogni, Wiesia znalazła sobie dobre miejsce do oglądania tego przedstawienia. Przyszła starsza para Francuzów, kobieta przeprosiła Wiesię, że chce przejść dalej i po prostu zajęła jej miejsce.
Piątek, 15.07.2016 - samochodem do miasta Condom - bez rowerów
Ze względu na liczne duże wzniesienia i związana z tym ciężka jazda rowerami, poszliśmy na wygodę i pojechaliśmy samochodem do miasta Condom. Tam na Placu Św. Piotra zwiedziliśmy Katedrę Św. Piotra (wpisaną na listę Światowego Dziedzictwa Ludzkości UNESCO) oraz posąg "The Cadets de Gascogne" wykonany w brązie o wadze 5,5 tony i mający 2,3 metra wysokości. Są to figury - stojących obok siebie - słynnych "Czterech Muszkieterów" w osobie: Portosa, D'Artagnana, Aramisa i Atosa z trzymającymi w dłoniach swoje tzw. épée wallonne, czyli miecze walońskie. Są to ewidentnie miecze, broń uniwersalna, nadająca się do rąbania, cięcia i pchnięć. Posąg jest dziełem (kontrowersyjnego) gruzińskiego rzeźbiarza Zuraba Tsereteliego. Odsłonięcie miało miejsce w 2010 roku. Po drodze zahaczyliśmy o zamek w Lavardens - jeden z niewielu zaniedbanych budowli - bliski ruinie. Ponieważ to był ostatni dzień pobytu w Auch, organizatorzy poprosili wszystkich o przybycie na hipodrom, gdzie była scena i przy aplauzie francuzów pogadali sobie oczywiście po francusku. Siedzieliśmy jak na tureckim kazaniu, czekając tylko na uroczystą kolację - zresztą wcześniej poprzez nas zapłaconą. Z powodu tragedii, mającą miejsce w Nicea, Francuzi poprosili wszystkich o minutę ciszy. W trakcie kolacji miał występ akordeonista i otoczony aparaturą grał taneczne kawałki. Po pół godzinie żabojady zapomnieli o swoich zamordowanych rodakach i poszli w nie kończące się tany. Kolacja przyznam wystawna, wina nie brakowało - tylko nieszczęsny armagnac hojnie rozlewany narobił znowu spustoszenia.
Krótki komentarz : ze względu na kiepskie warunki sanitarne oraz brak prądu nasz przedstawiciel w UECT, Waldek nie oszczędził kilka gorzkich słów po polsku - ale co z tego jak tego nikt nie rozumiał. Podobnie przedstawiciel w UECT z Ukrainy mówiąc w swoim języku skrytykował Francuzów - ale podobnie nikt ich nie rozumiał. Tak właśnie zachód rozumie współpracę ze wschodem.
Sobota, 16.07.2016 - ostatni etap Palavas Les Flots - morze Śródziemne
Częściowo byliśmy już spakowani dzień wcześniej, tylko zwinięcie namiotów, materacy i o godzinie 103° odtrąbiliśmy odjazd. Pogoda się poprawiła, wyszło słońce ale zimny północno-zachodni wiatr dawał się we znaki. Pokonując ostatni etap naszej wyprawy - podążając do morza Śródziemnego po drodze zwiedziliśmy jeszcze Toulouse a później Carcassonne - wystarczy liczba 3 milionów odwiedzających rocznie. Wieczorkiem przyjechaliśmy na miejsce do Palavas Les Flots na Camping Montpellier Plage. Tam zajęliśmy już bardzo wcześnie zaawizowany domek z werandą. Warunki bardzo dobre i tylko wypoczywać, opalać się - totalny relaks. Jeszcze tego dnia zwiedziliśmy port a raczej niekończące się kanały.
Krótki komentarz: W każdym napotkanym mieście lub mieścinie znajdują się kościoły - imponujące i wysokością i wielkością. W środku momentami przepych różnych rzeźb, ornamentów, wspaniałych witraży i przeraźliwa pustka. Czyżby Francuzi aż tak się zlaicyzowali, czy może szukają swojego miejsca w innych religiach. Na zapowiedzianą w jednym z kościołów mszę przyszły dwie osoby.
Niedziela, 17.07.2016 - plaże, kąpiele, zwiedzanie - zrobiliśmy 50 km
Od rana wspaniała pogoda, w końcu pełne słońce. Jadąc wzdłuż plaż skusiliśmy się na kąpiel. I po to jechaliśmy tysiące kilometrów, żeby popływać w cholernie zimnej wodzie 17°C - jak w Bałtyku. Jadąc dalej szlakiem rowerowym napotkaliśmy bulangerie - wspaniałe ciastka i dojechaliśmy do innej plaży. I tu mieliśmy cały przekrój ludzi korzystających z morza śródziemnego - kompletnie nadzy, część w toples, część do której my należeliśmy w tekstyliach. Jeden nie wadził drugiemu. I tutaj kąpiel to prawie krioterapia - a przecież to był środek lipca. Wracaliśmy starą ,brzydką groblą, wzdłuż zaniedbanego kanału, śmierdzącego od strony stojącej wody, dobrych parę kilometrów. Blisko bazy wpadliśmy na zakupy do Carrefour - ceny przystępne i mocno spieczeni znaleźliśmy się na miejscu.
Krótki komentarz: razem z Wiesią myśleliśmy, że we Francji jest ogrom turystów - nic z tego - oprócz Wersalu, gdzie rzeczywiście były potężne kolejki, to wszędzie było trochę turystów a gdzieniegdzie byliśmy sami. Widocznie zamachy w miastach francuskich, do tego nieciekawa pogoda i naprawdę zimne morze śródziemne, zrobiły swoje.
Poniedziałek, 18.07.2016 - wyjazd do Montpellier - zrobiliśmy 41 km
Od rana mżawka i mgła, na szczęście dla nas w południe rozpogodziło się i słońce już panowało do końca dnia. Pojechaliśmy do Montpellier - dojeżdżając do obrzeży miasta - zwiedzającego wita wspaniała nowoczesna architektura - każdy fragment włącznie z przepływającą rzeką dopieszczony do ostatniego detalu. Później, to co często brakuje w polskich miastach - praktycznie całe Montpellier to zabytek świetnie utrzymany i zadbany. I tam miała awarię Jola - mała pinezka zrobiła dziurkę w przednim kole. Wymiana przy naszej pomocy a głównie Wiesia, trwała jak w formule I - błyskawicznie. Powrót do bungalowu - tradycyjnie ktoś otwierał butelkę wina a Iwona zaproponowała grę w karty o nazwie Skip-Bo (gra absolutnie świetna, wciągająca, prosta ale wymagająca pewnej logiki, im więcej sposobów na zablokowanie przeciwnika się pozna tym bardziej przyjemna się staje) i do końca pobytu zawzięcie w to grywaliśmy. Romek wieczorem obszedł Palavas Les Flots zatrzymując się na dłużej w lunaparku.
Krótki komentarz: obrzeże miasta Montpellier to wspaniałe sześciopiętrowe apartamentowce z drobną innowacją - na dachach tych gmachów są zbudowane jednorodzinne domki z ogródkiem - wyobrażam sobie cenę takiego domku.
Wtorek, 19.07.2016 - wyjazd do La Grande Motte - zrobiliśmy 35 km
Trochę późno wyjechaliśmy z bazy - ale to żaden problem bo trasa wiodła wzdłuż morza śródziemnego ścieżkami rowerowymi i tempo jazdy mieliśmy bardzo dobre. Po drodze postój na plażowanie i kąpiel w cieplejszym morzu jako jedni z nielicznych - zainteresowanie tubylców naprawdę małe. Na trasie, a to przecież było kilkadziesiąt kilometrów ciągnące się wzdłuż wybrzeża nowoczesne hotele, i to bez końca - wykorzystany każdy skrawek ziemi. To jest totalna turystyka i ogromne wpływy z tego tytułu. Budynki hotelowe budowane są na wzór statków z nadbudówkami i mostkami. Baseny portowe ogromne, zapchane jachtami do ostatniego miejsca. Powrót i kąpiel w tym samym miejscu a wieczorem wino, gra w karty i rozmowy.
Krótki komentarz: niestety widać różnicę zamożności Francuzów a Polaków - chociażby imponująca liczba nowoczesnych hoteli, czy zacumowanych jachtów. U ludzi widać totalny luz, częsty uśmiech, chęć pomocy - żeby nie zlekceważenie nas przy organizacji zjazdu rowerowego - miałbym o Francuzach dobrą opinię.
Środa, 20.07.2016 - wyjazd do Aigues-Mortes - zrobiliśmy 56 km
Dzień pochmurny - za namową Iwony pojechaliśmy do Aigues-Mortes - "Martwe Wody". W Aigues-Mortes do czasów obecnych przetrwał w nienaruszonym stanie praktyczne cały system XIII wiecznych fortyfikacji. Składają się na niego zbudowane z kamienia potężne mury obronne oraz imponująca blisko 40 metrowa wieża Constance (Tour de Constance). Jest to charakterystyczny owalny donżon o średnicy 22 metrów, który z resztą obwarowań połączony był jedynie kładką (dziś znajduje się tu XVI wieczny most). Przez blisko pięć stuleci wieża wykorzystywana była jako więzienie. Przetrzymywano tu m.in. templariuszy, więźniów politycznych czy hugenotów. Z jej szczytu rozpościera się przepiękna panorama całego miasta oraz pobliskiej równiny Camargue. Wracając po drodze widzieliśmy pasące się byki hodowane na potrzeby corridy i konie lipicańskie oraz w oddali małe stado flamingów. Wracaliśmy wzdłuż kanału Canal du Rhone a Sete. Wieczorem grając w karty poznaliśmy rodzinę francusko-marokańską. Najpóźniej wróciła Iwona z 90 kilometrowej trasy. Zwiedziła Gallician i Tour Carbonniere.
Krótki komentarz: Jeżeli pies jest najwierniejszym przyjacielem człowieka, to lipican - jego najwierniejszym sługą. Zaprojektowany od samego początku przez człowieka Übertier od czasów stworzenia rasy miał tylko jedno zadanie: bezbłędnie wykonywać polecenia pana. Lipicany rodzą się karogniade lub kare, dopiero między 6. a 10. rokiem życia ich maść zmienia się na siwą. Tylko nieliczne z nich pozostają na zawsze kare. Niezależnie od epoki i obowiązującego reżimu, o posiadanie chociaż jednego przedstawiciela gatunku zabiegali wszyscy najwięksi władcy Europy. Do dziś o lipicanie mówi się: KOŃ KRÓLÓW, KRÓL KONI.
Czwartek 21.07.2016 - nic nie robienie - kilka kilometrów pieszo
Dzień absolutnego luzu - od rana basen - po południu spacer wzdłuż bulwaru a wieczorkiem wstąpiliśmy do restauracji na posiłek. Romek i Wiesiek zamówili sobie stek z frytkami i surówkę z nieśmiertelną sałatą. Kobietki i ja skusiliśmy się na duże krewetki - niestety co było rzadkością w tym kraju - mi to nie smakowało. Z Iwoną kupiliśmy sobie mule na wynos i zjedliśmy na plaży. Wieczorem do godziny 12°° w nocy prowadziliśmy rozmowy z Francuzem pochodzenia marokańskiego.
Krótki komentarz: jedzenie we Francji to czysta przyjemność. Wybór jedzenia niesamowity, duża popularność frutti di mare (owoce morza), także próbowane przez nas. Wspaniałe słodkości i jedzone systematycznie croissanty, bagietki i inne pieczywa. Jola , Romek i ja zajadaliśmy się naleśnikami na słodko. Do obiadów, które robiliśmy sobie sami - staraliśmy się dobierać wino - najbardziej nam spasowało różowe, później białe i na końcu czerwone.
Piątek, 22.07.2016 - gra w karty - zrobiliśmy 14 kilometrów
Obudziła nas burza z piorunami i do południa lał deszcz. Usiedliśmy do stołu i graliśmy w Skip-Bo aż przestało padać. Jako że to ostatni dzień pobytu, to musieliśmy zadbać o zaopatrzenie na dwa dni a także kupić wina na prezenty i do domu. Pojechaliśmy do Carrefoura i tam obładowani różnymi towarami jak wielbłądy powróciliśmy na bazę. Następnie pojechaliśmy do miasta, po wcześniej zauważone i odłożone rzeczy. Po powrocie poszliśmy już ostatni raz wykąpać się w morzu i jakby nam było mało - zaliczyliśmy basen. Pozostało nam tylko pakowanie i bez żadnego drinka poszliśmy spać.
Krótki komentarz: pogoda na którą tak liczyliśmy, kompletnie sfiksowała - raz słońce i gorąco - raz chmury i natychmiast zimny wiatr. Temperatura wody w morzu od bardzo zimnej do letniej. Oprócz takich desperatów do kąpieli jak my, to chętnych do takiej krioterapii można było policzyć na palcach. Wspominając to samo morze dwa lata temu - wracaliśmy z UECT w Portugali - woda była jak zupa, aż nieprzyzwoicie ciepła. Jednym słowem - i w południowej Francji może być brzydka pogoda.
Sobota, 23.07.2016 - wyjazd z Palavas Les Flots / Niedziela, 24.07.2016 - przyjazd do Poznania - powyżej 2000 km
Wstałem pierwszy o piątej rano, zresztą kolejność ustaliliśmy wcześniej. Poszło bardzo sprawnie, wszyscy wykąpani, najedzeni już o godzinie 9°° byliśmy gotowi do wyjazdu. Jeszcze tylko formalności tzn. zdanie bungalowu w tym samym stanie co przyjęliśmy, oddanie nam kaucji, którą wcześniej od nas pobrano, przecięcie opasek na ręku, które przez cały pobyt na kempingu nosiliśmy i hajda do domu. Jechaliśmy bez przerwy do Poznania, zmieniając się tylko przy kierownicy i szczęśliwie bez żadnych dodatkowych przygód dotarliśmy w niedzielę o godzinie 8°° rano. Jak z tego wynika jechaliśmy 23 godziny, ciurkiem z kilkoma krótkimi przystankami. Rozwiozłem wszystkich po domach, wyczyściłem cały samochód i oddałem właścicielom bez żadnych zastrzeżeń z ich strony.
Epilog: Za co lubimy Francję? Na pewno za cudowne smaki, krajobrazy i do tego czasu za klimat. Francja to także różnorodność. Każdy region zachwyca czymś innym. Od typowych folklorystycznych wiosek, winnic, po Lazurowe Wybrzeże, aż do całkowicie modernistycznego miasta. Połączenie gór, morza, dopełnione znakomitą kuchnią. Każdy region jest inny i to właśnie ta różnorodność sprawia, że to kraj do którego chętnie się wraca. Dzięki wszystkim za wytrzymałość i akceptowanie nawet ciężkich warunków. Dzięki Wiesiowi za duży i ciężki kufer - była tam i wiertarka i klucze - wykorzystane do wydobycia po rozkręceniu mebli w hotelowym pokoju - plastikowego karnetu, który był kluczem do drzwi. Poprzez nieuwagę dziewczyn wpadł między szafkę a ścianę. Także wydobyty z kufra kabel nawinięty na bęben, wykorzystany był do podkradania prądu z oddalonej o kilkanaście metrów ubikacji z elektrycznym gniazdkiem do naszych namiotów. Co najważniejsze wszyscy wrócili zdrowi i cali.
Michał.
P.s. Romkowi dzięki za pomoc w redagowaniu tego pisma.
Zgodnie z danymi, które podali organizatorzy w 12 Europejskim Tygodniu UECT w Auch uczestniczyły 2154 osoby, w tym:
1792 - Francja, 156 - Ukraina, 129 - Polska, 50 - Belgia, 8 - Anglia, 6 - Hiszpania, 5 - Portugalia, 4 - Szwajcaria, 3 - Niemcy, 1 - Luksemburg
Bagietka - cena 0,95 euro = 4,20 zł Croissant - 0,90 euro = 4 zł Ciastka - wspaniałe, wymyślne i duże - 2,20 euro = 5,30 zł