Wyprawy KTR Sigma trochę dalej od domu
Podróż marzeń
Tak jak dziewczynki chcą być Alicją w Krainie Czarów a chłopcy Piotrusiem Panem tak siedmioosobowa grupa, kobiet i mężczyzn wymarzyła sobie podróż marzeń po Europie zwiedzając najciekawsze miejsca. Do tego zwariowanego planu potrzebowałem dziewięć osób a znalazłem osiem. Krysia z Gubina, Bożena z Legnicy, Roman z Wrześni, Jola, Wiesia, Piotr, kierowca Daniel i ja z Poznania. Już pół roku wcześniej miałem załatwiony transport z kierowcą poznanym na zjeździe UECT w Szwajcarii i spokojnie szukałem szaleńców do tego kapitalnego ale jakże wyczerpującego w założeniu wyjazdu. Miesiąc przed rozpoczęciem podróży kierowca ze zdumieniem zareagował na przyczepę z rowerami, a dokładnie wiedział że nie jest to zjazd rolkarzy i odprawił mnie z kwitkiem. Moja wściekłość nie miała granic - tak mozolnie i misternie przygotowany plan runął jak mur berliński i zapowiadała się totalna klapa. Najgorsze w tym wszystkim były już zaawizowane wcześniej noclegi z pobranymi zaliczkami a Hostel w Paryżu zgarnął mi z karty płatniczej prawie tysiąc złotych. Oprócz Piotrusia, którego spokój filozoficzny niejednego doprowadzał do szewskiej pasji, reszta bardzo - ale to naprawdę bardzo mi pomogła wspierając mnie duchowo i doradzając spokojne załatwienie następnego przewoźnika. Dzięki koledze z Ogniwa udało się załatwić busa, przyczepę i najważniejszą osobę kierowcę, który godząc się na tą wyprawę dokładnie wiedział co go czeka. Powtarzając słowa Winstona Churchilla podczas wojny wypowiedziane dla mieszkańców Wielkiej Brytanii że czeka ich pot, brud, łzy i krew to odrzucając łzy i krew mogłem powiedzieć to samo. I tak wyglądał początek naszej wyprawy.
Przejechaliśmy 11 krajów - Polska, Niemcy (2x), Austria, Włochy, Francja (2x), Monako, Hiszpania (2x), Portugalia, Gibraltar, Belgia, Luxemburg. Przejechaliśmy 9032 kilometry.
Zwiedziliśmy bardziej lub mniej dokładnie 23 miasta (przynajmniej najważniejsze miejsca) - Wenecja, Lido, Padwa, Monako, Cannes, Saint Tropez, Barcelona, Madryt, Torreira - Murtosa, Furadouro, Ovar (zjazd UECT, 9 dni), Fatima, Porto, San Bartolome de la Torre (znajomi Krystyny, 4 dni), Huelva, La Antilla, Gibraltar, Sewilla, Lizbona, Salamanka, Burgos, Paryż, Luxemburg i upragniony Poznań.
Poznaliśmy 5 stolic - Monako, Madryt, Lizbona, Paryż, Luxemburg
Kąpaliśmy się w Adriatyku (Lido), Morzu Śródziemnym (Cannes, Saint Tropez) i w Oceanie Atlantyckim (Torreira - Murtosa, La Antilla)
27.06.2014 (Piątek) Wyjazd - po solidnym logistycznym przygotowaniu, posiadając przyczepę zaczęliśmy pakowanie od rowerów. Jak się okazało było to preludium przed włożeniem reszty bagażu - sakw, toreb, reklamówek, plecaków, namiotów, śpiworów, materaców i całej potrzebnej reszty. Rany - ile tego było i ciągle przybywało. Samochód bus Renault - Trafic został przyprowadzony o godzinie 11.00 a wyjazd planowaliśmy na godzinę 12.00. Poszczęśliwym upakowaniu wszystkiego mieliśmy tylko godzinne spóźnienie, co i tak już było dużym sukcesem. Podział miejsc był uzależniony od wielkości uczestnika, i tak w ostatnim rzędzie kanap miejsce zajęli Jola, Romek i Bożenka, następna kanapa to Piotrek, Wiesia, Krystyna, na przedzie oczywiście kierowca i ja. Po drodze dołączyła w Słubicach Krysia. Trasa do Wenecji 1350 km trwała 22 godziny i dzięki bezpiecznej i odpowiedzialnej jeździe Daniela szczęśliwie dojechaliśmy w godzinach porannych na Camping Rialto. Po drodze przez pomyłkę GPS przejechaliśmy fantastyczną górską trasą - dolina dolomitów - Cortina d'Ampezzo w pobliżu miejsca VII Zimowych Igrzysk Olimpijskich z 1956 roku.
28.06.2014 (Sobota) Wenecja - o jeden most za daleko - tak powinniśmy nazwać ten dzień. Wenecja oddalona tylko o trzy autobusowe przystanki. Wszyscy odświeżeni, przebrani w lekkie ciuchy i gotowi do zwiedzania. Mieliśmy załatwione spanie w czterech domkach po dwie osoby. Warunki prościutkie - tylko łóżka z poduszką i kocem, dwa prześcieradła i jeden kontakt. Mając zesobą dwie listwy prądowe mogliśmy włączyć wszystko - czajniki, suszarki, ładowarki i lodówkę. W lodówce każdy miał swój prowiant i dzięki temu nie byliśmy uzależnieni od miejscowej kuchni. Od samego początku kupując cokolwiek mnożyliśmy Euro po kursie i zawsze wychodziło drożej niż byśmy robili zakupy w Polsce. Po przyjeździe do kraju okazało się że niektóre produkty były tańsze i nawet lepsze - nikt już nie zmieni naszej mentalności. Początek nieciekawy - wchodząc do autobusu bez biletów i chcąc je kupić u kierowcy otrzymaliśmy po włosku odpowiedź, że dokonuje się to w miejscu pobytu. I tak prowadząc energiczną włosko - polsko - angielską rozmowę przy użyciu rąk i nóg przejechaliśmy za darmo trzy długie przystanki. Na miejscu zaopatrzyliśmy się w bilety powrotne i wykupiliśmy dobowy karnet na dzień następny obejmujący wszystkie wodne środki transportu oprócz gondoli. Czas karnetu zostaje włączony dopiero przy pierwszym przejeździe. Upał nieprzeciętny, niebo bezchmurne i szokujące miasto zbudowane na palach. Przewaga domów odrapana z farby, gubiąca tynki a od spodu zmurszałe, brudno zielone i wrażenie jakby chciały odpłynąć. Żeby wejść do własnego domu trzeba posiadać przynajmniej łódkę i naprawdę dziwnie wyglądają stopnie wejściowe pod wodą a lustro wody jest tylko kilka centymetrów od drzwi głównych. Co jakiś czas mamy komunikaty w telewizji że po wichurach stan wody w Wenecji podnosi się dopół metra a plac Św. Marka jest zalany. Uliczki wąskie a niektóre pomieszczą tylko jedną osobę i ktoś cierpiący na klaustrofobię lepiej niech tam nie wchodzi. Założenie tych wąskich ulic jest proste - wieczny cień i tak potrzebny chłód w tym nagrzanym mieście. Praktycznie obeszliśmy wszystkie ciekawe miejsca czekaliśmy przed mostem "westchnień" tylko na Piotra. A Piotr poszedł o jeden most dalej i także czekał. Telefony jakie wykonał to albo były w hotelu lub nie odpowiadały. Czekaliśmy długo i postanowiliśmy wracać bez niego. Po drodze odbyła się parada gejów i zablokowała na długo wąskie uliczki. Byłem zdumiony ilością tych dziwaków i ich sympatyków. Poszliśmy okrężną drogą przy okazji zwiedzając już bardzo szczegółowo Wenecję i po powrocie z ulgą usiedliśmy na swoich krzesełkach. Całą przygodę zaczęliśmy od zguby uczestnika i licząc w tym tempie zaginięcia pozostałych - to po kilku dniach Daniel by wrócił sam do Poznania. Na szczęście Piotrek zjawił się jak duch po zapadnięciu zmroku i zachowując olimpijski spokój z humorem opowiedział o powrocie do hotelu pokonując jakby było mu mało jeden przystanek autobusowy dalej. Wyjąłem zimną wódkę z chłodziarki i po drinku wypiliśmy na dobry początek i jeszcze lepsze zakończenie.
29.06.2014 (Niedziela) Lido - prywatne plaże. Rano autobus i wejście na pierwszy statek wycieczkowy. Tym razem luksus podróżowania. Owiani wiatrem wygodnie siedząc zwiedziliśmy wczorajsze miejsca od strony wody. Jestem mocno zdziwiony jak można budować domy na wodzie a podczas wysokiego stanu wody mieć za darmo basen w pokoju - a jednak można. Dzięki tej niespotykanej architekturze Wenecja jest niezwykle atrakcyjnym miastem i turyści walą jak w dym. Młode pary a przede wszystkim ogrom zwiedzających z Azji przewalają się przez uliczki, place i pływają wynajętymi gondolami. Dopłynęliśmy do Lido i autobusem dojechaliśmy do plaży nad Adriatykiem. Plaża zabudowana szczelnie letnimi domkami ciągnąca się kilkaset metrów wzdłuż a idąc w głąb plaży ta sama sytuacja przez co stworzyła się między tymi domkami duszna przestrzeń z widokiem pierwszego rzędu tylko na budki i dopiero mijając drugi szereg domków jest świeże powietrze i widok na morze. Za wynajęcie oczywiście opłata i uwaga - za plażę także. Sprzątający czarnoskóry zwrócił nam uwagę że jeżeli chcemy korzystać z kąpieli to możemy to zrobić tylko na skalnych wysuniętych w morze wybiegach (kamienne molo).(4248 Na molo w Lido) Dla nas to nie był żaden problem i kąpaliśmy się do woli. Komercja doprowadzona do absurdu i strach że z przyrody będą korzystać tylko bogaci. I tym niewesołym stwierdzeniem zakończyliśmy zwiedzanie, pakowanie i wyjazd z Wenecji o godzinie 16,00. Po drodze w Padwie zwiedziliśmy Bazylikę Św. Antoniego z jego grobem posiadającym przy dotyku magiczną moc. Wszyscy przyłożyliśmy rękę do rozgrzanego marmuru w zimnym pomieszczeniu prosząc w myślach o szczęśliwą podróż i zdrowie. Byliśmy na placu, który ma kształt elipsy, na której znajduje się 78 posągów uznanych ludzi, a dokładniej zasłużonych mężów. Ciekawostką jest to, że na placu znajdują się posągi Stefana Batorego i Jana III Sobieskiego podarowane przez króla Stanisława Augusta Poniatowskiego w 1789 roku. Następnie Kościół św. Justyny w Padwie i fragment ogrodu botanicznego wpisanego na listę UNESCO. Padwa to również wąskie uliczki, romantyczne zakamarki w których można poczuć prawdziwe włoskie klimaty.
30.06.2014 (Poniedziałek) Monaco - stolica i enklawa miliarderów. Jadąc do Monako pierwsze kilometry jechaliśmy drogami lokalnymi chcąc jak najwięcej zobaczyć. Niestety co chwilę czerwone światła lub nieśmiertelne ronda - po kilkunastu można było się nabawić choroby lokomocyjnej. Zjazd na autostradę i ogromny podziw dla budowniczych tych dróg. Z łatwością pokonaliśmy powyżej setki dłuższych lub krótszych mostów i tuneli. Widoki zapierające dech w piersi. Przed wjazdem do miasta zatrzymaliśmy się na punkcie widokowym i tylko zdjęcie i wyobraźnia może zaspokoić doznania estetyczne.Zjazd i potężny problem który się okazał w dalszej części podróżowania zmorą - bus z przyczepą. Szukając podziemnego parkingu kierowca musiał uważać na wysokość samochodu do 1,90 metra i natychmiastowa odmowa pracownika parkingu na obecność przyczepy. Już nie mówię, że jak zwykle mieliśmy szczęście - my naprawdę mieliśmy ogromne szczęście. Mogliśmy sobie pojeździć po Monako szukając parkingu do woli i go nigdy nie znaleźć. Szukając innego parkingu znaleźliśmy się na ulicy o dziwo pustej z parkometrem tylko do godziny dziewiątej i tam się zatrzymaliśmy. Była 6.06 rano i mieliśmy prawie 3 godziny na zwiedzanie które co do minuty wykorzystaliśmy. Miasto hoteli i najdroższa przystań jachtowa na świecie ze względu na potwornie drogie jachty - raczej super luksusowe statki handlowe. Idąc rano zazwyczaj czarnoskórzy i było to już regułą, sprzątali i myli wodą z lawendą chodniki i ulice. Świeżość, piękny zapach, palmy, szmaragdowe morze Śródziemne, jachty i drogie samochody - zapach pieniędzy i niewyobrażalnego bogactwa. Cała populacja Monaco jest na usługi tylko garstki wybrańców i bardzo dobrze sobie żyje. Oferta - kawalerka 40 m2 - 5 milionów złotych a przeciętny jacht 70 milionów złotych - resztę dopowiedzcie sobie sami. Obeszliśmy zatokę i na deptaku (The Champions Promenade) były odbite w brązie nogi najsłynniejszych piłkarzy od Diego Armando Maradona do Didier Drogha. Zobaczyliśmy trasę Monte Carlo Formuły I gdzie swego czasu szalał Robert Kubica i naprawdę trzeba szaleńców jeżdżących w tych wąskich uliczkach po 300 km/godz. Zwiedziliśmy Kasyno, Pałac Książęcy i Plac Pałacowy. Z Placu kapitalny widok na całe malutkie Monako oraz posągi Grace Kelly jakże wdzięczna historia dla reklamy tego państwa. I drobny komentarz - uzdolniona, piękna i ceniona aktorka wychodzi za mąż za najlepszą partię świata, zakochanego księcia Rainiera III, przez co zostaje obrzydliwie bogatą księżną, posiadającą pałace, jachty, drogie samochody i tysiące fanów - i tu masz babo placek - była nieszczęśliwa - pytanie co jej jeszcze brakowało.
30.06.2014 (Poniedziałek) - Cannes - Lazurowe Wybrzeże. Dokładnie o godzinie 9.00 wyjechaliśmy z Monako i już o godzinie 12.00 załatwialiśmy miejsca w hotelu Les Tourrades w Cannes. Procedura szukania miejsca dla busa z przyczepą stała się już czymś normalnym i nienormalnym. Czekając aż się zwolni miejsce na hotelowym parkingu natychmiast stawaliśmy na nim aż dotrze nasz samochód stojący dużo dalej. Następnie odpięliśmy przyczepę i w podobny sposób ulokowaliśmy obok samochodu. Chyba posiadaliśmy jakieś fluidy, które sprowadzały odpowiednich właścicieli samochodów, gdyż niedługo czekaliśmy na zwolnienie tych miejsc. Załatwiając wcześniej hotel przez internet zabukowaliśmy 7 miejsc - tylko tyle było wolnego miejsca, ósma osoba spałaby razem z kimś innym. Przy odbiorze kluczy dostaliśmy dwa pokoje po dwie osoby i jeden na trzy. Okazało się że w dwójce było łoże małżeńskie i spokojnie wyspało się osiem osób. W tym samym dniu odświeżeni wsiedliśmy do autobusu i zaliczyliśmy skalistą plażę. Odpoczynek, kilkakrotna kąpiel w ciepłej wodzie morza Śródziemnego, opalanie jeszcze bladego ciała i pieszy powrót do hotelu.
01.07.2014 (Wtorek) - Czerwony dywan i słynni aktorzy w świetle fleszów. Rano dojechaliśmy do centrum tego kurortu. Mnogość atrakcji przyciąga nie tylko turystów ale i gwiazdy światowego formatu. Luksusowe hotele, kasyna oraz znakomicie przygotowane dla turystów kąpieliska to tylko niektóre z tych atrakcji. Gwiazdy najczęściej wybierają ekskluzywne hotele, do których zaliczyć można: Carlton Hotel, Martinez, Grand Hotel. Przed tymi hotelami można zaobserwować w sezonie tłumy ludzi, nie tylko wypatrujących celebrytów ale również pragnących zrobić sobie zdjęcia obok najdroższych samochodów świata. Najbardziej znanym miejscem w Cannes jest bulwar La Croisette, to właśnie tutaj przez niemal cały dzień odbywa się istna rewia mody. W tej części miasta możemy zobaczyć ekskluzywne hotele, restauracje oraz domy mody. Idąc nabrzeżem można także podziwiać cumujące tu jachty-statki o kosmicznych kształtach budzących zdumienie i zachwyt przechodniów. Czując się jak celebryci doszliśmy do plaży i tam rozłożyliśmy nasze już trochę przybrudzone ręczniki i legliśmy przed samym pałacem, miejscem w którym corocznie organizowany jest najważniejszy europejski festiwal filmowy na którym można podziwiać znane gwiazdy światowego kina. To właśnie w tym festiwalowym okresie Cannes przeżywa oblężenie ze strony nie tylko gwiazd ale i samych turystów. Latem również są tu prawdziwe tłumy. Przed pałacem znajduje się aleja gwiazd na której można zobaczyć odciśnięte ich dłonie. I następny drobny komentarz - odciśnięte dłonie na miedzianych tabliczkach są porysowane, zamazane a niektóre popękane. Sam pałac to szumna nazwa i ani najmniejszej wskazówki, że tu odbywają się festiwale. Schody od strony plaży prawie niewidoczne i tylko nasza polska dociekliwość i wyobraźnia dopowiedziały sobie jak to wygląda w czasie festiwalu. Plaża wspaniała, woda morza Śródziemnego cieplutka, lśniące prysznice z chłodną słodką wodą do spłukania soli i kompletny brak przebieralni. Wspominając morze Azowskie - Krym, gdzie na plaży dominowały krowy szukające pożywienia w pojemnikach od śmieci, gdzie walały się butelki, papiery - były przebieralnie i basta.
01.07.2014 (Wtorek) Przyjazd do Saint Tropez oraz słynny film "Żandarm z Saint Tropez" z nieodżałowanym Luis de Funes. Kurort, który swą sławę uzyskał tylko przez aktora wyżej wymienionego Praktycznie zapyziałe miasteczko. Są tam jednak urocze wąskie uliczki, zabytkowa budowla obronna z przełomu XVI i XVII wieku usytuowana w pobliżu portu, w najstarszej i najbardziej atrakcyjnej części miasta na końcu uliczki Montée de la Citadelle i to wszystko. Przechodząc koło zabytkowej baszty usytuowanej w malutkiej kamienistej zatoczce skusiliśmy się na kąpiel w krystaliczne czystej wodzie i dobrze nam to zrobiło, bo upał był nie do wytrzymania. Przy nabrzeżu super drogie jachty, wspaniałe sportowe samochody typu McLaren, Ferrari - przy których Porsche to tylko przeciętny samochód. Przechodząc koło parku odbywało się party na cześć Tony Parkera zawodnika NBA. Uroczystość na powietrzu otoczona ochroniarzami i piękna wysoka skrzypaczka ubrana w delikatne muśliny i szyfony jak Wenus wychodząca z morza trzymając w ręku skrzypce o niezwykłych kształtach. Najlepiej to pokaże zdjęcie. I drobny komentarz - szukając śladów po filmie, który praktycznie rozsławił to małe drobnomieszczańskie miasteczko, ściągnął elitę bogaczy, znanych artystów i innych celebrytów, po trudach znaleźliśmy budynek pod nazwą "Gendarmerie National" gdzie kręcono film, a postać Luisa de Funesa znajduje odzwierciedlenie na butelkach taniego młodego wina. Gdy wróciliśmy do Poznania w następnym dniu w telewizji leciał film "Żandarm z Saint Tropez" i ze wzruszeniem zobaczyliśmy to miasto z 1964 roku praktycznie bez jakichkolwiek zmian. Jedynie zmieniła się klasa jachtów przy nabrzeżu.
02.07.2014 (Środa) Barcelona - Gaudi i słynna fontanna w tym dniu nieczynna. Stosując terminologię bokserską, poprzednie miejscowości to była waga lekko - pół śmieszna a zaczęła się waga ciężka. Po nocnej jeździe jedyne marzenie Daniela to szczęśliwie zaparkować i na chwilę odpocząć. Szukając hotelu wjeżdżaliśmy w coraz węższe uliczki co z przyczepą stanowiło nie lada problem. Będąc w pobliżu miejsca zamieszkania - znalezienie miejsca do zaparkowania w zatłoczonych samochodami do granic możliwości ulicach graniczyło z cudem, a dodatkowo ciągnąc przyczepę to nawet eliminowało cud. Daniel znalazł kawałek wolnego miejsca ale niestety nie mieścił się z przyczepą, która wystawała i blokowała przejazd innym pojazdom. Tylko czekaliśmy na przyjazd obcego samochodu który nas zmusi do kontynuowania dalszej jazdy i dalszego, beznadziejnego szukania wolnego parkingu. Nie uwierzycie, do samochodu stojącego przed nami, który już tam stał od dawna, był mocno zakurzony, podszedł właściciel, zdjął srebrną folie chroniącą przednią szybę, włączył wycieraczki, spryskał szybę i odjechał. Tyle miejsca akurat potrzebowaliśmy - dzięki Ci Boże. Jeszcze jedno - staliśmy tam za darmo, ulica nie było objęta płaceniem za postój. Komunikacja z hotelem trochę utrudniona odległością, ale to dla nas żaden problem. Wyjęliśmy z przyczepy rowery, sakwy i zainstalowaliśmy się w hotelu. W południe rowerami wjechaliśmy do centrum miasta i zwiedzanie zaczęliśmy od Sagrada Familia. Budowę Świątyni Pokutnej rozpoczęto w 1882 roku i zamierzają skończyć 2028 roku. Styl kościoła fenomenalny - nie mieści się w żadnym architektonicznym kanonie. Gaudí miał wielu krytyków wśród społeczeństwa i prasy. Koło sztuki, jaką uprawiał, nie sposób było przejść obojętnie. Jeden z ówczesnych filozofów, Francesco Pujol, określił to następująco: W pracach Gaudíego zdumiewało to, że choć nikogo nie zachwycały, jednak nikt nie ośmielił się powiedzieć tego wprost, ponieważ jego styl sam się broni. Barcelona to Katalonia i język jak bardzo różny od hiszpańskiego i gdzie tylko możliwe apoteoza Gaudiego i jego stylu. Casa Batlló, czyli Dom Kości - jedno z najbardziej spektakularnych dzieł Antoniego Gaudiego. Barri Gotic najbardziej tajemnicze i dla wielu najbardziej fascynujące miejsce w Barcelonie. Jeszcze dziesięć lat temu kojarzące się przede wszystkim ze złodziejami, ciemnymi zaułkami i zaniedbanymi budynkami. Dziś średniowieczna dzielnica, która otacza turystyczną ulicę La Ramola. La Rambla najbardziej znana ulica w Barcelonie. Wiecznie zatłoczona, pełna kramów i kawiarń, a także "naganiaczy", którzy łowią klientów barom i restauracjom. La Rambla ciągnie się od Placa de Catalunya aż do Kolumny Krzysztofa Kolumba, za którą zaczyna się strefa portowo-plażowa. Plac Hiszpański ze słynna fontanną - niestety tego dnia nieczynną. Jazda rowerami niezwykle uciążliwa, ulice, place zatłoczone turystami do granic możliwości - jak powiedział Roman - miasto przypomina ul a ludzie jak pszczółki uwijają się to tu, to tam. Wróciliśmy po północy.
03.07.2014 (Czwartek) Barcelona - stadion Camp Nou. Pobudka, pakowanie sakw, toreb do przyczepy i w hotelu został tylko Daniel. Według mapy Wiesia poprowadziła nas do Parku Guella Zaprojektowany przez katalońskiego architekta Antonio Gaudíego na życzenie jego przyjaciela Eusebio Güella, przemysłowca barcelońskiego. Styl Gaudiego jest bardzo prosty do określenia - nie ma żadnych kantów, kątów prostych, szpic - tylko krągłości. Pierwsze wrażenie satysfakcjonujące, następne lekko nużące aż do torsji włącznie (uwaga prywatna). Tam spędziliśmy dwie godziny i popędziliśmy na poszukiwanie stadionu Camp Nou. Rozreklamowane ścieżki rowerowe pojawiały się i ginęły, często wyłączone z tytułu remontów, lub po prostu zajęte przez samochody dostawcze lub prywatne. Piesi traktują je jako chodniki i w tym względzie w Polskich miastach jest większy porządek. W końcu trafiliśmy. Jego trybuny mieszczą 99 354 osób, czyniąc go największym piłkarskim stadionem w Europie i drugim na świecie zaraz po Estadio Azteca w Meksyku. Na zapleczu - stoiska i sklepy z pamiątkami. Tam umówiliśmy się z Danielem. Szukając miejsca do zaparkowania busa z przyczepą przejechałem kilka kilometrów i znalazłem neutralny trójkącik pomiędzy bramą wyjazdową z parkingu a drugą bramą prowadzącą do garażu podziemnego. Tam już spokojnie zapakowaliśmy solidnie obłożone pianką rowery z założeniem, że wyjmiemy je dopiero w Murtosie. Drobny komentarz: Barcelona to Gaudi i jego dziwna twórczość, dla kibiców to Camp Nou a dla turystów to także potężny obelisk z postacią Kolumba wskazującego ręką cel podróży - Indie. Jego pomnikami, obeliskami chwali się kilka miast a kilka kościołów twierdzi że jest tam pochowany - a o co chodzi - chodzi o kasę.
04.07.2014 (Piątek) Madryt - Życie jak w Madrycie. Do stolicy Hiszpanii wjechaliśmy o 7.00 rano. Szukając hotelu, wjeżdżaliśmy w super wąskie uliczki modelowo zapchane co do centymetra samochodami. Obawiając się o zahaczenia przyczepą o nie Daniel niezwykle ostrożnie prowadził aż osiągnęliśmy cel. Po odszukaniu lokum musieliśmy znaleźć miejsce do zaparkowania co jak zwykle graniczyło z cudem. Wyjechaliśmy na główną ulicę i po pokonaniu 200 metrów, aż było trudno uwierzyć czekało na nas wolne miejsce. Raczej o tej porze niespotykana u nas była wracająca młodzież z balangi. Rozbawiona, było widoczne używanie środków odurzających ale nie pijana. Bez obawy zostawiliśmy busa z przyczepą i poszliśmy się zameldować do hotelu. Na ulicy był a jakże parkomat i uwaga - można było wykupić karnet tylko na 4 godziny. Daniel zobowiązał się pilnować czasu parkowania , dzięki temu mogliśmy zwiedzać miasto bo i tak doba hotelowa zaczynała się od godziny 12.00. Spacer zaczęliśmy od pomnika Cervantesa. Tuż pod nim rzeźba Don Kichota i Sancho Pansy. Plaza Mayor, uliczki starego miasta, Pałac Królewski wraz z ogrodami, okolice Katedry (niestety wejście płatne), dalej Mercado San Miguel, Puerta Del Sol pełen grajków i azjatyckich turystów. Symbolami rosnącej zamożności Madrytu są dziś imponujące budynki banków wzdłuż Calle de Alcala. Szerokie bulwary i monumentalne fontanny z kolei nadały stolicy Hiszpanii prawdziwie królewski wygląd. Oczywiście zwiedzaliśmy w tempie ekspresowym i po nieprzespanej nocy, spoceni wróciliśmy do hotelu. Wykąpani położyliśmy się na dwie godziny i po sjeście szybkim krokiem poszliśmy zwiedzić słynne Museo del Prado, które może poszczycić się dobudowanym przed dwoma laty skrzydłem, zaprojektowanym przez Rafaela Moneo. Wykończone w marmurach, dębowym drewnie i cegłach, powstawało aż pięć lat, a w rezultacie podwoiła się powierzchnia galerii. W kolekcji przeważają motywy religijne i nie można ominąć tryptyku Hieronima Boscha "Ogród ziemskich rozkoszy" i "Panien dworskich" autorstwa Diego Velázqueza. Tempo zwiedzania kosmiczne i chociaż zostało jeszcze dużo do zobaczenia to poszliśmy dalej i zaliczyliśmy pięknie wykonany dworzec kolejowy.(5920 Dworzec Kolejowy) Wychodząc z założenia, że i tak wszystkiego nie ogarniemy, stosowaliśmy metodę forpoczty - gdy ponownie znajdziemy się w danym miejscu to wiedza już nabyta pozwoli bardziej pragmatycznie i szczegółowiej zobaczyć to na co obecnie nie mamy czasu. Wieczorem powrót do hotelu i tam w patio zrobiliśmy sobie kolację popijając piwem lub winem. Drobny komentarz: doba parkomatu wynosiła 12 godzin czyli Daniel musiał podchodzić do automatu trzy razy ponieważ można było wykupić bilet tylko na 4 godziny. Po 4 godzinach Daniel ze zdziwieniem stwierdził że automat nie akceptuje danych samochodu i musiał zmienić np. jedną literkę. Okazało się że ten sam samochód nie może stać dłużej niż wymienione wyżej 4 godziny. I tak kombinował aż do 9,00 wieczór. Mieliśmy szczęście, że nas nikt nie sprawdził i zapłaciliśmy tylko za jeden pojazd a zajmowaliśmy dwa miejsca.
05.07.2014 (Sobota) - Szczęśliwy przyjazd do Torreira-Murtosa (Portugalia) na X Europejski Tydzień Turystyki Rowerowej pod egidą UECT (European Union Of Cycle Touring). Jadąc na miejsce spotkania trochę refleksji na temat dróg i mijanych krajobrazów. Wyjeżdżając z Saint Tropez do Barcelony musieliśmy minąć Pireneje, i tylko dzięki autostradom i tunelom podziwiając piękno surowych a momentami ośnieżonych gór przejazd jest komfortowy a przede wszystkim szybki. Z zielonej płaskiej Francji, Hiszpania jawi się jako kraj górzysty, o suchym i gorącym klimacie i słabszym rolnictwie. Do połowy tego kraju, gdzie były uprawy, dominowały potężne ruchome deszczownie a woda jest pobierana ze studni głębinowych. Od połowy tego kraju sceneria coraz bardziej górzysta i praktycznie oprócz rachitycznych i rzadkich oliwkowych drzew nic więcej tam nie rośnie. Wjazd na terytorium Portugalii to naprawdę surowy górzysty teren i wrażenie pozbycia się tego kawałka ziemi przez Hiszpanię jako coś uciążliwego i nieprzydatnego. Polska jawi się przy tym sielankowo, bogato rolniczo i nostalgicznie. Mocno zmęczeni a zwłaszcza Daniel - ile nocek można bezkarnie zarwać, rozbiliśmy namioty - i tu niespodzianka, zamiast przewidywanego skalnego podłoża sam piasek. Aby unieruchomić namiot potrzebne były trzy szpilki do jednego sznurka a i tak przy naprężeniach wyskakiwały jak sprężynki z ziemi. Weryfikacja miała szybko nadejść. Po usadowieniu się, umyciu poszliśmy zobaczyć Ocean Atlantycki z zamiarem kąpieli. Niespodzianką okazał się klimat, w dzień gorąco powyżej 30°C a od wieczora do drugiej w nocy silny, bardzo zimny wiatr. Fala przebojowa a woda przeraźliwie zimna - to Bałtyk jest cieplejszy. Winowajcą jest zimny prąd Kanaryjski z temperaturą od 12oC do 19°C. Drugim sprawdzianem dobrze rozbitego namiotu był całonocny zacinający deszcz. Były cztery namioty. Panie miały pałac, Daniel jedynkę, Piotr i Roman najmniejszy i wchodziły tylko dwa dmuchane materace, Wiesia i ja miałem wygodną trójkę.
06.07.2014 (Niedziela) - Reprezentacyjny przejazd w strugach deszczu i oficjalne otwarcie zlotu. Romek i Piotrek nie mając zaplecza, korzystali z przyczepy i tam posiadali cały swój majątek. Fajnie wyglądali, najpierw Romek chodzący z parasolem i szykujący sobie śniadanie w przyczepie a później Piotrek. Błyskawicznie odnaleźli wspólny język zachowując się przez cały pobyt jak bliźniacy. Na przywitanie gospodarze zwołali wszystkich rowerzystów na wspólny przejazd z Torreira przez most do Murtosy i z powrotem. Byliśmy dla mieszkańców nie lada atrakcją bo 1190 rowerzystów to nie w kij dmuchał. W trakcie jazdy było oberwanie chmury i nieźle nas zlało a w butach bulgotała woda. Po przejeździe wyszło słońce i już do końca pobytu równo i gorąco nam świeciło. Po południu w suchych ciuchach zostaliśmy zaproszeni na uroczyste otwarcie z przemowami po portugalsku, francusku i jakże ważny przełom także po polsku. Polka ożeniona z Francuzem pięknie nam wszystko przetłumaczyła o co mieli pretensje Ukraińcy, że nie było tłumaczenia także w ich języku. Zostaliśmy poczęstowani dwoma bułkami z wkładką z wieprzowiny i do wyboru albo szklanka wina lub szklanka piwa. Smakowało i byliśmy naprawdę najedzeni. Wieczorem i tak już było do końca pobytu, ubieraliśmy się ciepło i chowaliśmy się do namiotu - pałacu u dziewczyn.
07.07.2014 (Poniedziałek) - Wyjazd na wytyczoną trasę. Były do wyboru (tego dnia) trzy warianty tras, najdłuższa (czerwona) 96km, średnia (niebieska) 76km i krótka (zielona) 36km. Wybraliśmy (niebieską) pt. "Ria's Route", jadąc wzdłuż ujścia półwyspu, od czasu do czasu przejeżdżając po drewnianych pomostach nad bagnami spowodowane przypływami i odpływami oceanu. Powrót uciążliwy ze względu na porywisty wiatr. Bożenka z Krysią przy pomocy Joli i Wiesi każdego wieczorka przygotowywały różne kompozycje warzywne a to z ryżem a to z makaronem i przy bukłaku wina - kupowałem takie młode wino w 5 litrowych baniakach - robiliśmy sobie biesiadę. Ciekawostką był robiony sos przez Bożenkę, który w myśl producentki musiał na końcu mieć konsystencję żelowaną. Traciła na to sporo czasu i energii - ale efekt doskonały. Także dzięki niespożytej ciekawości Bożenki ale i uszczuplaniu swoich dewizowych zasobów kupowała przeróżne owoce południowe i sprawiedliwie dzieliła do spróbowania przez wszystkich. Nie była to komuna, ale staraliśmy się żyć jak rodzina.
08.07.2014 (Wtorek) - Fatima i niezwykła historia z tym związana. Sercem objawień fatimskich jest siedem spotkań dzieci z Matką Bożą w 1917r. Poprzedziło je "anielskie przygotowanie" (trzy spotkania w 1916r.), a uzupełniły dwa objawienia "hiszpańskie" (1925r. i 1927r.), w których Maryja - zgodnie z wcześniejszą zapowiedzią - wyjaśniła bliżej swoje życzenia. Najwyższym budynkiem sanktuarium jest Bazylika Matki Bożej Różańcowej z Fatimy otoczona zabudowaniami jak skrzydłami potężnego ptaka a obok kaplica w miejscu objawień. W tym niezwykle upalnym dniu w tej dziwnej świątyni była jakaś cisza, skupienie i zawarte w przestrzeni tajemnice Fatimskie. Ze względu na ogromną liczbę pielgrzymów, którzy przybywali do Fatimy, postanowiono wybudować nowy kościół, który mógłby ich pomieścić. W międzynarodowym konkursie wybrano nowoczesny projekt greckiego architekta, Alexandrosa Tombazisa, który ukończono w 2007r. W rezultacie Bazylika Trójcy Przenajświętszej (Basílica da Santíssima Trindade) ma kształt koła o średnicy 125 metrów, wysokość 18 metrów i żadnego punktu podparcia w środku budynku. Może tam usiąść ponad 8630 osób. Świątynię zlokalizowano naprzeciwko Bazyliki Matki Bożej Różańcowej, po drugiej stronie placu. Pokonaliśmy tego dnia (jechaliśmy busem) 340 km i szczęśliwy powrót do bazy.
09.07.2014 (Środa) - W ramach rozgrzeszenia swoista pokuta. Jak każdy grzeszny człowiek - zawsze popełnia się jakieś grzechy a także mając świeżo w pamięci pobyt w Fatimie zadaliśmy sobie swoistą pokutę - przejedziemy w tym dniu trasą niebieską pt. "Sparking And Piglet Route" dystans to 100 km. I rzeczywiście pokuta była i to dosłowna. Upał przekraczający 36°C, górki i makabryczny powrót ze względu na przeciwny wściekle dmuchający wiatr. Momentami rower stał w miejscu i dopiero przy przełożeniu jeden na jeden powolutku jechaliśmy do przodu. Na nasze szczęście zdążyliśmy na prom bo następny odchodził dopiero o 23.30 i po wielkich trudach dotarliśmy na bazę w Torreira. Zakupy na warzywną sałatkę, wino, zimne piwo i radość wypoczynku.
10.07.2014 (Czwartek) - Porto - Degustacja win. Tą wycieczkę, już wcześniej przez nas opłaconą organizowali gospodarze. Podstawili trzy autobusy - dwa z klimatyzacją, jeden bez i nawet nie potrzeba długo myśleć którym jechaliśmy. Francuzi chyba delikatniejsi a płacili to samo - jeszcze pokutują lata zniewolenia i niedługiego pobytu w Uni Europejskiej. jest coraz więcej tłumaczeń na Polski różnych przewodników, folderów i nawet jest elektroniczny przewodnik w autobusach wycieczkowych. Po prostu jest za mało starań polskich przedstawicielstw dyplomatycznych i konsularnych. Porto to malownicze miasto położone w północno-zachodniej części Portugalii, u ujścia rzeki Douro, nad Oceanem Atlantyckim. Nowoczesność i odległa przeszłość przenikają się wzajemnie w architekturze i nastrojowości miasta. Odnajdziemy tu zarówno budowle modernistyczne, jak i tradycyjne portugalskie dzielnice o wąskich uliczkach i kolorowych kamienicach. Zaczęliśmy zwiedzanie od dworca kolejowego - ściany wyłożone zamalowanymi kafelkami zawierające różne historie związane z Portugalią. Następnie katedra i polecam wzgórze z uwagi na przepiękną panoramę miasta, którą można ujrzeć z sąsiadującego tarasu widokowego. Niewątpliwie, jest to miejsce warte odwiedzenia i sfotografowania. Obchodząc miasto doszliśmy do Vili Nova de Gaia i degustację lokalnego trunku. Porto jest znane na arenie międzynarodowej przede wszystkim dzięki wyśmienitemu lokalnemu winu o tej samej nazwie. Upał nieprzeciętny wysuszał nas jak liście na jesieni i po kilku godzinach spaceru zostaliśmy zaproszeni do lokalu na obiad. Jedliśmy tosta mista especial - na bazie bułki zalanej różowym sosem i obłożonej frytkami. W środku była szynka, kiełbaski i wszystko zalane żółtym serem - mi bardzo smakowało. Porcja wyjątkowo duża i do tego woda mineralna, piwo, wino i na końcu kawa.
11.07.2014 (Piątek) - Infekcja Piotra. Piotr jak to Piotr, dostał jakieś infekcji, praktycznie od samego wyjazdu i dopiero teraz się obudził, że trzeba coś z tym zrobić. Poszedłem z nim do lekarza jako tłumacz. Na szczęście doktor mówił nieźle po angielsku i dzięki temu nie wykręcałem sobie ani rąk ani nóg tylko po wizycie zaanonsowałem koledze, że nie może pić alkoholu. Trzy razy mnie pytał czy nie robię go w jajo. Dopiero przy zakupie przepisanego mu leku a był to antybiotyk niechętnie mi uwierzył. W kraju gdzie wino i piwo jest tańsze od wody mineralnej to dopiero przykrość. Po wizycie pojechał z Romkiem na trasę (zieloną) pt. "The Port Wine Route" 68km. Jola poszła pieszo na plażę a reszta oprócz Daniela - chodził swoimi drogami, pojechaliśmy na plażę nad ocean ale w Murtosa. O kąpieli nie było żadnej mowy - fale przebojowe i okrutnie zimne - zostało tylko opalanie. Wieczorem tradycyjnie jakaś wymyślona nie powtarzająca się sałatka, piwo lub wino i niestety także tradycyjnie opatuleni i zziębnięci chowaliśmy się do pałacu dziewczyn.
12.07.2014 (Sobota) - Dzień leniucha i oficjalne pożegnanie. Piotr z Romkiem pojechali na trasę (zieloną) pt. "Atlantic's Route" 48km i pokonali tego dnia tylko 31km. Musieli być na kempingu o 14-tej ze względu na pakowanie rowerów. Reszta poszła na plażę. Piach parzył w stopy a woda je zamrażała. Turyści którzy tam pojadą na pewno nie skorzystają z kąpieli w oceanie a wieczorem będą dygotać z powodu porywistego bardzo chłodnego wiatru. Codziennie rano załatwiałem świeże bułki i praktycznie na nich bazowaliśmy cały dzień. Później była inwencja własna i wspólna składkowa kolacja przygotowana przez nasze panie. Powoli przychodził wieczór pożegnalny - mieliśmy opłaconą kolację i kilka setek rowerzystów zasiadło do okrągłych stołów. Przemowy już w tym przypadku były w czterechjęzykach-portugalskim, francuskim, ukraińskim i polskim. Z powodu braku Waldka Wieczorkowskiego dostąpiłem zaszczytu odczytania tekstu na temat zjazdu na Ukrainie 2015r. napisanego przez Komandora zlotu Tarasa Paholjuka. Miałem także ten sam tekst przeczytać po francusku. Czytać w tym języku umiem - dużo gorzej z mówieniem i zupełny brak logiki w tym wszystkim. Na zjeździe było 918 francuzów a to Polak miał im czytać. Na szczęście Taras się zreflektował i dał to do przeczytania jednemu z członków komisji UECT oczywiście francuzowi. Do jedzenia dostaliśmy zmielonego dorsza z ziemniakami i podsmażone ziemniaki w mundurkach. Wino stołowe było serwowane praktycznie bez ograniczeń i na deser mieszanka owocowa. Po pokazie filmowym związanym z przyszłym zjazdem na Ukrainie wystąpiła orkiestra pn. "Grupo Musical Bunheirense" prezentując znane przeboje muzyczne i prowokując do tańca uczestników. Ten zjazd osobiście wspominam dużo lepiej od zjazdu w chciwej Szwajcarii pomimo tak dziwacznej panującej tam pogody.13.07.2014 (Niedziela) - Dzień wyjazdu ale i także dzień przyjazdu do San Bartolome de la Torre tak niecierpliwie oczekiwany przez Krysię. Wcześnie rano wszyscy zaczęli pakowanie. Są to chwile nerwowe a nawet stresujące, bo wszystko trzeba ogarnąć a przede wszystkim zwinąć namioty. Namiot Romka i Piotra, który podobno można złożyć jednym ruchem okazał się najbardziej odpornym. Za to pałac dziewczyn został zgrabnie przy pomocy Daniela zrolowany zawstydzając przy tym naszych bliźniaków. Skąd się biorą te wszystkie pakunki - trudno zgadnąć ale wrażenie jest że ciągle ich przybywa. Nawet Wiesia główny pakunkowy zrezygnowała z sensownego ułożenia i na końcu upychaliśmy gdzie się dało. Po drodze mieliśmy Lizbonę i niedużo czasu na zwiedzanie. W tym dniu reszta dnia była super poukładana. Blisko centrum stolicy Portugalii z łatwością znaleźliśmy parking w tym dniu bezpłatny, doszliśmy szybko do centralnego placu i tam za poradą Joli wykupiliśmy bilety na specjalny autobus pokazujący Lizbonę w pigułce. Upał niesamowity i pomimo braku dachu na piętrze autobusu wystarczyła chwila postoju, a promienie słońca normalnie nas topiły. Lizbona posiada tyle mieszkańców co Poznań i nie jest wielka. Wieczorem jadąc szlakiem, który nazwaliśmy przemytniczym szosa coraz bardziej się zwężała i cały czas góra - dół aż dojechaliśmy do granicy z Hiszpanią. Przybyliśmy na miejsce, nieduża miejscowość i po telefonie Krysi gdzie jesteśmy przywitały nas Bożena i jej córka Kasia. Kasia powiedziała - za chwilę będę płakać - nie zdążyła bo Krysia już płakała - później Bożenka i Kasia a wszystkim zakręciła się łza w oku. Zakup piwa w tawernie - sklepy o tej porze pozamykane i jadąc za samochodem Kasi dojechaliśmy na miejsce naszego noclegu. Był to bungalow (Hiszpanie używają nazwy caseta) jeszcze do końca niewykończony. Dla nas wystarczyło, w piwnicy jedno duże łóżko na dwie osoby, jedno pojedyncze a reszta spała na materacach w kuchni. Najważniejsze to łazienka z prysznicem, umywalka do zmywania naczyń i chłodziarka. Resztę czasu spędzaliśmy na patio - wolna przestrzeń zakryta dachem a i z czasem tam spaliśmy. Tam przywitał nas partner Bożeny Francisco - rasowy Hiszpan z wąsem i kazał nam usiąść do suto zastawionego stołu. Tuńczyk, sałatka, jarzyny, kraby, mlecz z ryb i świeży chleb. Pogoda jakże inna - w dzień upalnie, w nocy ciepło i rześko.
14.07.2014 (Poniedziałek) - Plaża w La Antilla, Huelva i pokazowa hiszpańska kolacja. Rano pojechaliśmy na piękną plażę do La Antilla nad Oceanem Atlantyckim. Nieduża fala i co najważniejsze woda ciepła jak w wannie. Słońce w zenicie i dwie godziny opalania, kilkakrotnej kąpieli wystarczyło w zupełności. Po powrocie szybka decyzja jedziemy na zakupy do Huelva a przy okazji zwiedziliśmy pomnik Krzysztofa Kolumba - to z tego miejsca wyruszył na podbój w jego mniemaniu Indii. Powrót dobrze po 23.00 wieczorem gdzie zostaliśmy podjęci prawdziwą hiszpańską kolacja. W menu znalazło się: Gaspacio - napój warzywny, Tortilla de Bacalao - krokiety rybne, Tortilla de Papa - placek ziemniaczany, Paella - ryż z owocami morza, Zupa z ciecierzycy, Jamon- szynka, Papa alina - sałatka z ziemniaków, Tinto de Terano - wino z napojem cytrynowym, Ślimaki i na deser lody. Podobno tak Hiszpanie jedzą i to dopiero od godziny 22.00 wieczorem. Bożenka i jej córka Kasia są w Hiszpanii już 9 rok i niedługo otrzymają obywatelstwo. Francisco przystojny Hiszpan jest jej partnerem co powoduje dużą niechęć wolnych ale dużo brzydszych Hiszpanek do naszej rodaczki. Kasia z mężem Diego także Hiszpanem ma dwójkę dzieci i wszyscy żyją w tym małym miasteczku. Trochę narzekają na obecne czasy - podobno mocno się pogorszyło, ale nikt już nie zamierza wracać do Polski.
15.07.2014 (Wtorek) - Gibraltar, Sewilla i następna hiszpańska kolacja. Pobudka o 5.00 rano tak żeby wszyscy spokojnie mogli korzystać z łazienki, śniadanie i wyjazd do Gibraltaru. W tym ferworze Romek i ja zapomnieliśmy i dowodu osobistego i paszportu zabrać z bungalowa. Trasa łatwa i przyjemna bez przyczepy. Na granicy hiszpańsko - gibraltarskiej niestety musieliśmy odejść z kwitkiem - mea culpa. Reszta poszła pod tablicę pamiątkową Gen. Władysława Sikorskiego, który tam tragicznie zginął i spiesząc się zwiedzili co tylko mogli. Ekspresowy powrót i zaliczenie po drodze Sewilli. Sewilla to artystyczna, kulturalna i finansowa stolica południowej Hiszpanii i formalnie stolica Andaluzji. Alkazar - pałac królewski w Sewilli, Katedra św. Marii - (hiszp. La Catedral de Santa María de la Sede de Sevilla) jest jedną z największych katedr na świecie, Plac Hiszpański, Złota Wieża - znajduje się na brzegu rzeki i niestety z braku czasu powrót do bungalowa. Tam czekała na nas Bożenka z Kasią i przygotowały na kolację: Berejena - szynka z bakłażanem, sałatka z ziemniaków, pomidor, ogórek, wino , piwo, melon i arbuz - Francisco jest ich producentem a dziewczyny przepraszały za tak skromny posiłek - oby tak dalej.
16.07.2014 (Środa) - Dzień laby i niestety ostania już hiszpańska kolacja. Rano panie poszły na pokaz hiszpańskich sukien, niestety się spóźniły, z pokazu nici, reszta dołączyła później i ponownie pojechaliśmy do La Antilla na plażę. Wiedzieliśmy że to już ostatnia kąpiel i opalanie. W powrotnej drodze odwiedziliśmy dom Bożenki i Francisco. Ze względu na klimat tam panujący i fale upałów okna w budynkach są małe i szczelnie zasłonięte a w pomieszczeniach duże wentylatory przy suficie ciągle czynne. Tam dokonaliśmy zakupów i pieszo wróciliśmy do bungalow. Francisco jako kucharz pichcił dla nas na pożegnanie zupę z soczewicy z jamon serrano - składniki: makaron, soczewica, ziemniaki, jarzyny, wołowina, wieprzowina, kura, jamon serrano, chorizo (kiełbaski), przyprawy a na końcu mięta. Z ciekawostek - Hiszpanie albo nie używają pieprzu lub bardzo oszczędnie. Mięso zostaje wyjęte, obskubane z żył i tłuszczy i partiami położone na talerzu jako osobne danie oczywiście do tej zupy. Do tego wino lub piwo, melon i wspaniały olbrzymi arbuz. Na to wszystko przyjechała Kasia z mężem Diego i przywiozła całą brytfannę kulek wieprzowych z sosem obawiając się że zabraknie jedzenia. Ja osobiście serdecznie dziękuję za tą wspaniałą gościnę wykonaną przez polsko-hiszpańskie pary (związki) a także wyjątkowe podziękowanie dla Krysi, która nas poznała z tak kapitalnymi ludźmi i ich zwyczajami. Normalnie zwiedzając byśmy nie mieli zielonego pojęcia o życiu zwyczajnych ludzi, ich upodobaniach a przede wszystkim kuchni hiszpańskiej. Wieczorem zostaliśmy sami i trochę daliśmy czadu popijając wino i piwo - dzięki Krysi i jej znajomym zaoszczędziliśmy kupę kasy.
17.07.2014 (Czwartek) - pożegnanie Bożeny i pędem przez Salamankę do Burgosy. Pobudka o 5.00 rano tylko po to aby spokojnie skorzystać z łazienki. Doświadczeni już z poprzednich miejsc, znając kosmiczną prędkość Piotra - niektórzy dzięki niemu nauczyli się stepować - budziliśmy go ostatniego. Wzruszające pożegnanie z Bożenką - znowu popłynęły łzy i obietnica następnego spotkania tym razem w Polsce. Z kopyta ruszyliśmy w drogę powrotną zahaczając o Salamankę. Nazywana hiszpańskimi Atenami lub "Roma la Chica" (Małym Rzymem). Malowniczo położone na czterech pagórkach miasto od lat przegląda się w rzece Tormes w Hiszpanii. Sprawia wrażenie wielkiego muzeum pod gołym niebem: nagromadzenie wysokiej klasy zabytków na stosunkowo niewielkim obszarze może przyprawić o zawrót głowy. San Martin - ten najstarszy kościół (1103r.) w mieście wychodzi na Plaza Corrillo, Od Plaza Corrillo odchodzi Ra Mayor, która prowadzi do Casa de las Conchas (Dom z Muszlami) i ogromna barokowa świątynia Espiritu Santo, znana jako La Clerecia, wchodząca w skład kompleksu Universidad Pontificia. Niestety czas jak zwykle nas gonił i w te pędy do Burgos. Bez problemu zaparkowaliśmy - miejsca na parkingu do woli i w warunkach nazwałbym luksusowych (Hotel Camino de Santiago) poszliśmy spać.
18.07.2014 (Piątek) - dojazd do Paryża i to miasto by night. Z Burgos do Paryża równo 1000 km. Przyjechaliśmy o godzinie 22.00 i zameldowaliśmy się w obskurnej hosteli (tania noclegownia) w samym sercu miasta. Pokoje 4 osobowe, łóżka piętrowe, mini ubikacja z mini prysznicem. Od strony ulicy gwar, szum samochodów i ryk motocykli do 3:00 rano. Ostatni raz problem z zaparkowaniem. Recepcjonista poinstruował nas jak dojechać do parkingu. Znaleźliśmy a jakże i odwieczny problem z przyczepą. Nie daliśmy szans pilnującemu parking, który chciał nas stamtąd wygonić, odczepiliśmy przyczepę i wstawiliśmy na wolne miejsce. Wróciliśmy do hosteli a reszta w międzyczasie już zwiedzała Paryż nocą.
19.07.2014 (Sobota) - Paryż. Rano niezbyt wypoczęci ze spuchniętymi nogami - jest to koszt wielogodzinnej jazdy w jednej pozycji - ale szczęśliwi - jesteśmy w Paryżu. Dzięki lokalizacji hosteli prawie przy rondzie Bastylii było bardzo blisko do Sekwany. Tam idąc wzdłuż zwiedziliśmy Katedrę Notre-Dam, przeszliśmy dziedzińcem Luwru, minęliśmy mały Łuk Tryumfalny, idąc Champs Elysees dotarliśmy do dużego Łuku Tryumfalnego. Na końcu zostawiliśmy sobie Wieżę Eiffla i tam zakończyliśmy zwiedzanie. Nasze panie planowały jeszcze przejść się po Monmartre ale skomplikowany plan dojazdu kolejką podziemną a także uciekający czas już na to nie pozwolił. Po południu wyjechaliśmy z Paryża mając po drodze tylko ostatni punkt zwiedzania Luxemburg. Przepiękna stolica i wspaniały zamożny kraj (wielkości 2586 km2 - najmniejsze województwo opolskie ma 9411 km2.
20.07.2014 (Niedziela) - Szczęśliwy powrót. Na granicy w Słubicach pierwsza wysiadła Krystyna. Tam już czekała na nią córka z malutkim synkiem. Mercedes combi a zapakowanie tylu rzeczy prawie niemożliwe. Kto mógł to pomagał przy upychaniu i wara niedowiarkom - wszystko makabrycznie zgniecione - ale drzwi zamknięte. Po pożegnaniu jeszcze parę godzin jazdy i prawie wyczerpany Daniel - dowiózł nas szczęśliwie do końca do Poznania.
Epilog - W trakcie podróży nikt, ale dosłownie nikt nie poprosił ani razu o przerwę podczas jazdy chociażby z tytułu potrzeby fizjologicznej czy przez żmudne siedzenie w jednym miejscu. Podczas postojów przeważnie na parkingach lub stacjach benzynowych, które były decyzją tylko Daniela czas eksploatowaliśmy do maksimum. Korzystaliśmy z toalet, myliśmy się w umywalkach, jedliśmy kanapki lub kupowaliśmy w sklepie, a od czasu do czasu próbowaliśmy lokalnych przysmaków. Nogi wiecznie opuchnięte jak serdelki, a stopa zlewała się z resztą nogi - taka namiastka słoniowacizny. Humory nam dopisywały i tylko nieśmiałe i wyjątkowo rzadkie próby egoizmu były samoczynnie tłumione. Jednym słowem - zdaliśmy egzamin celująco. Podział ról był oczywisty - załadunek, rozbijanie namiotów, mocowanie rowerów itd. To była rola facetów. Gotowanie, sprzątanie - kobietki. Swoistym omnibusem była Wiesia - główny pakunkowy, sama rozbijała namiot, nadmuchiwała materac, gotowała a przede wszystkim była jedyną przewodniczką we wszystkich zwiedzanych miastach. W San Bartlome de la Torre władzę przejęła Krysia i jakby na złość Hiszpanom do sprzątania i zmywania naczyń po posiłkach wyznaczyła samych facetów. Hiszpan w tawernie pije piwo lub wino a żona sprząta, gotuje, maluje mieszkanie, remontuje i chciałoby się powiedzieć - tak trzymać. Ale z Polkami nie jest tak łatwo. I na koniec - za żadne skarby nikt by mnie nie zmusił do emigracji - bo może mi nie uwierzą - w Polsce jest po prostu dużo lepiej i tyle.
Bożenka - "Z tytułu pracy, znawca architektury". Niczego bym już nie dodawała, ale jeśli uznasz, że możesz coś wtrącić to nasunęło mi się drobne spostrzeżenie. Taka ciekawostka: kiedy w Monaco rankiem chodziliśmy ulicami, zauważyłam ciekawy sposób poruszania się po mieście miejscowych. Otóż młodzi ludzie spieszący do pracy, tacy w eleganckich garniturach, wcale nie zasiadali za kierownicą swoich równie eleganckich aut, lecz używali ... hulajnogi! Kiedy było z górki (a centrum przecież blisko portu i położone niżej), zjeżdżali na łeb na szyję w dół, Widziałam kilku takich młodych "yuppi" z hulajnogą pod pachą. W ten sprytny sposób nie tylko szybko się przemieszczali ale też zapewne unikali poszukiwania miejsc na parkingach, których niestety było jak na lekarstwo. Jeśli mowa o Katalonii to warto wspomnieć, że tam jest masakra z prawidłowym czytaniem słów. I tak Park Guell Katalończyk nie przeczyta jak człowiek czyli tak jak jest napisane lecz jako Park Guei. Dziwne ale tak jest. No ale zupełnie nie podzielam Twojego zdania o Gaudim. Wbiłeś mi nóż w serce krytykując baśniowy świat architektury secesyjnej. Tę hańbę możesz zmyć tylko w jeden sposób: zabierając nas na kolejną wyprawę!!!. I co ty na to.
Krysia - "Swoje możliwości dowódcze wykazała w San Bartolome de la Torre". Mogłeś wspomnieć uroczy wieczór z krewetkami i winem na zlocie a także krewetki we własnym wydaniu na ogromnej patelni przygotowane w Hiszpanii. To że idąc drogą można było dotknąć liście laurowe, drzewa oliwne, być świadkiem zbiorów pomarańczy. Mogłeś napisać, że teściowa pozwoliła Kasi pokazać nam jak mieszkają Hiszpanie. A może pochwalimy się, że zapraszają nas ponownie do Hiszpanii, że mieliśmy okazję zobaczyć, jak żyją Hiszpanie i to nie tylko z perspektywy turysty ale jak członka rodziny. Pozdrawiam z nadzieją na kolejną wspaniałą wyprawę.
Jola - " Cięty dowcip, stały niezmiennie dobry humor". Praktycznie nie mam uwag merytorycznych do Twojego tekstu ,może jest trochę zbyt szczegółowy w opisie naszych kolejnych dni dla innych czytających. Dla nas uczestników jest natomiast fajnym szczegółowym dziennikiem z podróży. I za to mam nadzieję wszyscy powinniśmy Ci mocno podziękować. Mam jedną osobistą uwagę w której nie mogę się z Tobą zgodzić. Napisałeś w opisie Saint Tropez "zapyziałe miasteczko" oraz drobnomieszczańskie miasteczko" Mam zupełnie inne odczucia -uważam, że w każdym szczególe zasługuje na miano perełki w klasyfikacji innych miasteczek (fakt jest niezbyt wielkie) nadmorskich kurortów. Poza tym tak naprawdę za krótko byliśmy aby wczuć się w atmosferę tego miejsca. Tak samo nasz pobyt w Paryżu, dla tych co byli pierwszy raz, zupełnie nie daje podstaw do twierdzenia "znam Paryż" Tak na marginesie ja byłam 5-ty raz i jeszcze nie mogę powiedzieć - znam Paryż. W Paryżu trzeba pobyć co najmniej kilka dni żeby poczuć to miasto. Ale to tak na marginesie , moich osobistych refleksji. Na koniec nie muszę chyba dodawać ,że jestem zawsze gotowa na kolejną wyprawę !!!!!!!!!!!Pozdrawiam Jola.
Roman - "Nasz paparazzi w bardzo pozytywnym znaczeniu". Podobno zrobił 5 tysięcy zdjęć. Zrobiłem 8320 zdjęć i 46 filmów. Najwięcej nakręciłem ich w takich miastach jak: Wenecja, Barcelona, Madryt, Porto, Lizbona, Paryż. Jeśli miałbym się odnieść do każdego z nich to zadanie jest zbyt trudne, wybrałem trzy miasta. Madryt - zwiedzałem z podniesioną głową, wszystko było ogromne i wysokie, było gwarno, rojno i tętniło życiem. Miałem wrażenie że każdy tu (w granicach przyzwoitości) może robić, co mu sie podoba wg porzekadła "Życie jak w Madrycie". Porto - kojarzyłem z winem i klubem piłkarskim FC Porto (grał tam swego czasu nasz bramkarz Józef Młynarczyk, stał się drugim polskim piłkarzem po Bońku, który zdobył Superpuchar Europy). Zaskoczyły mnie azulejos (to takie cienkie ceramiczne płytki, najczęściej kwadratowe, pokryte nieprzepuszczalnym i błyszczącym szkliwem), odziedziczone po Maurach. Namacalnym obiektem azulejos jest stacja kolejowa Porto-Sao Bento (tam byliśmy z przewodniczką Fatimą). Stacja znana jest ze swoich malowideł naściennych przedstawiających historię Portugalii. Znakiem rozpoznawczym miasta Porto jest (bezapelacyjnie) dwukondygnacyjny most stalowy Ponte Luís I. Łączy brzegi rzeki Douro o całkowitej długości 385,25 metrów. To cudo techniki z 1886 roku funkcjonuje do dziś. Projektantem mostu był inż. Teófilo Seyrig z grupy Gustave Eiffel. Porto to Portugalia a ona jest jak melancholijna pieśń fado (los, przeznaczenie). Paryż - duma i serce Francji - jest światem samym w sobie (tak to odbieram) przez którą leniwie płynie Sekwana, zachwyca malowniczymi widokami. Paryż źródło energii twórczej. Wieżę Eiffla zobaczyłem (najpierw pod słońce) z Trocadero po drugiej stronie rzeki: bo widok z tego miejsca (przypadek), otoczonego przez Jardins du Trocadero, ogrody pełne wielkich fontann i rzeźb, najlepiej oddaje okazałość budowli. Patrząc na to co zaprojektował Gustave Eiffel nie sposób przypomnieć że także wymyślił "podwiązki" (znana część bielizny) co zresztą mnie nie dziwi. Przekonałem się gdy wyobraziłem sobie paryską wieżę odwróconą czubkiem w dół. Czy nie wygląda jak noga w pończosze? Duże uznanie dla Wiesi i Michała za całą organizację wyprawy, dziękuję Wam za to, że odbyłem swoją podróż życia, że daliście mi szansę bycia przez 24 dni w innym świecie. Danielowi dziękuję za rozwagę drogową i bezpieczny powrót do domu oraz pomoc w archiwizacji materiału foto (uzbierało się 23 GB). Byliśmy z różnych stron ale jakby z jednego pnia turystycznego.
Piotr - "Człowiek bez nerwów ale jakże pomocny". Tekst dobry. Podziwiam Twoją pamięć do tych wszystkich nazw. Ja już nie pamiętam tych wszystkich potraw i miejscowości. Jedynie co można by dodać, to o papryce chili w Porto w zestawie obiadowym po której łzy płynęły z oczu i strasznie paliło w gardle , o plakietce z campingu w Torreiro, bez której nie można było wejść na camping ale z kolei darmo korzystać z promu, a także o sklepie w Torreira, gdzie właściciel zamykając już sklep pozwolił nam zrobić jeszcze zakupy. W Polsce to nie do pomyślenia. Myślę że aż tak powolny z korzystania z łazienki nie byłem, każdy korzystał i potrzebował na to trochę czasu. Dzięki wam, a szczególnie Tobie że zwiedziłem można powiedzieć całą Europę Południową a bynajmniej najciekawsze miejsca, o których zawsze marzyłem. To była moja podróż życia [ podróż za jeden uśmiech - fragment z filmu ] Jeżeli będziesz w przyszłości organizował jakieś wyjazdy za granicę, to pomyśl o mnie.
Daniel -"Gdy prowadzi samochód - pedantyczny w przestrzeganiu prawa drogowego aż do bólu". Witaj, a cóż tu można napisać, tak ciekawie to wszystko opisałeś że nie wiadomo co tu dodać. Dla mnie był to drugi tak długi pod względem czasu i kilometrów wyjazd. Jest to męczące ale kiedy mam okazję zobaczyć ciekawe miejsca to wszystko się rekompensuje. Drugi ale mam nadzieję że nie ostatni, dzięki takim wyjazdom jak ten z Wami mam okazję zobaczyć ciekawe miejsca i poznać ciekawych ludzi.
Wiesia - "A to ci dopiero model" - mając odparzenie na pół stopy bez słowa skargi oprowadzała nas po Paryżu i nie oszczędzała nam kilometrów. Jako współorganizator ma dużą satysfakcję, że tak dobrze wszystko wyszło.
P.s. - Serdeczne dzięki wszystkim a Romanowi za staranne przejrzenie tekstu i wprowadzenie wielu poprawek z których skrzętnie skorzystałem. Pamięć mam ułomną jak wszyscy - fakt dużo zapamiętałem ale korzystałem z moich robionych na bieżąco notatek. I jeszcze jedna ciekawostka - most w Porto przewodniczka przypisała autorstwo Gustavowi Eiffel, a to nieprawda, także pomost przeładunkowy w Huelva podobno zbudował Gustave Eiffel - i tu nieprawda - po prostu sława tego inżyniera i podobieństwo konstrukcji powoduje te kłamstewka, które zwiększają atrakcyjność tych konkretnych miejsc.
Statystyka: ilość uczestników:
- Francja 918
- Ukraina 135
- Polska 95
- Belgia 21
- Portugalia 10
- Hiszpania 5
- Niemcy 2
- Kanada 2
- Holandia 2
- Szwajcaria 2
- Anglia 2
- Japonia 1