Wyprawy KTR Sigma trochę dalej od domu
Wyprawa nad trzy rzeki: Narew, Biebrzę i Supraśl
07.07.2012 roku nastąpiło spotkanie Sigmowców i sympatyków w Waniewie. Wiesia i Michał przyjechali z Poznania, Józek z Ostrowa Wkpl., Antek z Krotoszyna a na końcu dojechał obładowany jak juczne zwierzę będący od tygodnia w trasie Rysiek - brakowało tylko plażowego parasola i leżaka.
Idea Wiesi jako organizatorki była bardzo prosta - nikt z nas tam jeszcze nie był. Są to tereny zapomniane przez ludzi i Boga. Dopiero od niedawna z inicjatywy rozwoju regionalnego rozpoczynają się nieśmiałe inwestycje jak rozbudowanie kładek nad bagnami, powrót poprzez rury wody do wysuszonego jeziorka, punkty widokowe itd. Największą atrakcją jest kilometrowa kładka w poprzek bagien z punktem widokowym i pontonowymi mostkami. Dojście do kładki w Waniewie jeszcze niedokończone - ale to dla nas żadna przeszkoda. Balansowanie z niesionymi rowerami na byle jak rzuconych w błoto pniakach i deskach oraz dojście do pomostu prymitywnym rusztowaniem - wymagało od nas niezłej ekwilibrystyki. Jak przystało na wytrawnych podróżników nikt się nie utytłał. Dużą frajdą było przyciąganie z jednego brzegu na drugi czterech pontonowych mostków, które pozwoliły uniknąć budowy stałych i dużych przepraw.
Narew - jedyna rzeka anastomozująca (wielokorytowa) jest tak unikalną rzeką, że aby zobaczyć podobną, trzeba się wybrać aż do... południowej Afryki. Za powstanie tego nietypowego systemu rzecznego odpowiada bujna roślinność. I to jest clou programu - gdzie okiem sięgnąć to trzcina, sitowie, bagna, oczka wodne i kilka nieprawdopodobnie wijących się koryt rzecznych. Czy to jest piękne - pomimo bogactwa ptaków nieprawdopodobna cisza i psychiczna stabilizacja - ukojenie, każdy który tam się znajdzie sam sobie odpowie na to pytanie. Zejście w Śliwnie i dojazd do Kruszewa - stolicy ogórka kiszonego. Dalej jadąc spotkaliśmy zerwany most na Narwi, letni pałac Branickich w Choroszczy otoczony fosą i wodnym szlakiem w kształcie krzyża. Zatrzymaliśmy się na chwilę w miasteczku uzupełniając braki w napojach. Lekkie drugie śniadanie i powrót przez Baciuty do Waniewa.
Każdy akapit zapowiada dzień następny. Zwiedziliśmy Tykocin, Kurów - gdzie znajduje się Dyrekcja NPN a także kładka 1,3 kilometrowa z punktami widokowymi wzdłuż bagien. W Tykocinie jest odbudowany zamek w którym zmarł kontrowersyjny magnat Janusz Radziwiłł a miasto zostało przekazane Hetmanowi Stefanowi Czarnieckiemu. Następnie przez Rzędziany (kłania się Sienkiewicz) jazem na Narwi wróciliśmy do Śliwna i powtórnie kładką do Waniewa.
Poprzedniego dnia wieczorkiem siedząc przy piwku rozmawiając o wszystkim z autochtonami, umówiliśmy się że o czwartej rano wystartujemy na łódkach (pychówkach) i zwiedzimy tą tajemniczą i dziwną rzekę od strony wody. Rano - rześcy i przygotowani na dużo wrażeń - nie zawiedliśmy się. Rysiek z Antkiem wypłynęli na jednej pychówce a Wiesia, Józek i ja na drugiej. Józek usiadł na dziobie, Wiesia i ja na środku a tył był do dyspozycji prowadzącego na zasadzie gondoliera. I tutaj skojarzenia się kończą. Wąziutka rachityczna łódeczka nie do końca osuszona z wody - nogi mieliśmy zamoczone, zanurzona do granic możliwości - brakowało kilka centymetrów od burty do lustra wody i twarde ledwo mieszczące nasze dupska ławeczki. Każdy ruch naszego gondoliera powodował lekkie przechyły i niesamowite przeżycia - czy zaraz wpłyniemy pod wodę - czy za chwilę. Tak grzecznie i bez ruchu przez całą godzinę chyba nikt jak długo pamięta nie siedział. Nie będę opisywał naszego zachwytu z tytułu fauny i flory oraz wschodu słońca bo sztywniejące z każdą minutą nasze ciała domagały się najmniejszego ruchu a strach zatopienia tej skorupki to wszystko potęgował. Pierwszy odezwał się Józek że ma kłopoty z kręgosłupem i czas wracać z powrotem - w duchu mu podziękowałem że nie ja pierwszy wymiękłem i skwapliwie poparłem go w całej rozciągłości. Nie wyobrażacie sobie naszej radości po przybiciu do brzegu - ahoj. Następnie siadając już z dużą ulgą na rowery zwiedziliśmy Sokoły - 100-letnia Bazylika Mniejsza, Suraż przez Łapy wróciliśmy do Waniewa.
Czas na zmianę - pakowanie i hajda w drogę przez Pszczółczyn, Jeżewo, Wiznę, Radziwiłłów, Osowiec i Goniądz znaleźliśmy się na miejscu o nazwie Dawidowizna. Szukając numeru domu przejechaliśmy całą wieś i dopiero gospodarz Adam Szorc dogonił nas rowerem i sprowadził do swojego domu. Tam dojechała do nas Mirka i Zbyszek z Konina. Adam z żoną i dwoma gzubami, starszym Antkiem i trzyletnim Stasiem stworzyli dla nas prawdziwą rodzinną atmosferę. Adam pasjonat i znawca przyrody mający uprawnienia przewodnika który własnoręcznie zbudował dom i całe zaplecze poświęcał nam dużo swojego czasu opowiadając o otaczającej nas przyrodzie, ciekawostkach i życiu na tym bądź co bądź pustkowiu. Miał potężną siłę perswazji bo przekonał nawet do tego własną żonę - doktoranta - wykładowcę akademickiego.
Od rana pogoda jak zwykle doskonała Józek złapał gumę którą naprawił w ekspresowym tempie i już szczęśliwie dojechaliśmy do Twierdzy Osowiec. Przewodnik były wojskowy z dużym humorem opowiedział jej dzieje i często przyrównywał z Cytadelą Poznańską - żałując że po wojnie została tak okrutnie zdewastowana. Później wzdłuż Osowca dotarliśmy do fortu drugiego Zarzecznego i w drodze powrotnej udało nam się wypatrzyć łosia, Rysiu z narażeniem życia poszedł po mokradłach zrobić sesję zdjęciową. W Dawidowiznie kolacja i niekończące się rozmowy przy kieliszku dobrej swojskiej nalewki z gospodarzami.
Z Józkiem nawet nie musieliśmy się oglądać na niebo - pogoda zamówiona. Wyjazd na bagna do Suchowoli. Po drodze była wieża widokowa i gospodarz pozujący na dzikiego człowieka. Nami zajęła się korpulentna, wcale nie dzika żona dbająca o interes. Jechaliśmy wzdłuż Biebrzy aż do śluzy Dębowa początek kanału Augustowskiego. Czy tam jest pięknie - na to pytanie jest jedna odpowiedź - trzeba tam być. Następnie walcząc z zalanymi drogami dojechaliśmy do Karpowicz i już dużo łatwiej do Suchowoli. Przecinając drogę tranzytową z Litwy (straszny tłok) Wiesia poprowadziła nas do wioski Okopy - miejsce narodzin Ks. Popiełuszki. Jadąca na przedzie Mirka a za nią Józek odwrócili jednocześnie głowy słysząc okrzyki Ryśka "i gdzie te okopy" spowodowali lekką kolizję. Józek jak na zwolnionym filmie uderzył w przednie koło Mirki i powoli bez pośpiechu opadł bardzo zgrabnie na swoim boku bez fizycznych konsekwencji. Okopy - wieś - gdzie widać początki osadnictwa i przeplatające się bogactwo i bieda. Niestety dom Ks. Popiełuszki należy do tej drugiej kategorii. Powrót do Suchowoli - geograficzny środek Europy wyryty na obelisku i szeroką carską drogą przez Wiznę do gospodarstwa Adama. Szerokość drogi - car uzależnił podobno od przemarszu dwóch mijających się pułków a środkiem musiała się jeszcze zmieścić kawaleria. Gospodarz przygotował dla nas ognisko i rozpalił grilla do zakupionych wcześniej kiełbasek. Kolacja w plenerze zawsze lepiej smakuje.
Józek będąc już wcześniej na dworze wcale nie musiał mówić że piękna pogoda, bo to słońce było naszym budzikiem. Wiesia zaplanowała na ten dzień kajaki, zostaliśmy dowiezieni do Dolistowa i powolutku niesieni lichutkim prądem rzecznym mogliśmy się zaznaczam - bezpiecznie płynąc - relaksować. Kierowaliśmy się nurtem rzeki bo odnóg jest bez liku prawdopodobnie prowadzących do nikąd. Wypoczęci i zadowoleni resztę dnia spędziliśmy rozmawiając o wszystkim z gospodarzami.
Aura bez zarzutów - Wiesia to ma układy - pomknęliśmy przez Goniądz, Kuleszę do Dobusza. Tam pieszo zwiedziliśmy rezerwat Barwik słynący z łąk, przekrojów torfowisk i bagien. Po powrocie zjedliśmy przysmak lokalu - kartacze i przez Osowiec ścieżką dydaktyczną wśród bagien do fortu zarzecznego, Goniądz do domu. Napisałem do domu bo atmosferę jaka stworzył Gospodarz była iście domowa.
Niestety - wszystko co dobre ma swoje zakończenie i po wymianie adresów, e-maili pożegnaliśmy sympatyczną Adamową rodzinę i popędziliśmy do Supraśla mijając takie miejsca jak Mońki, Knyszyn, Letniki, Jurowice, Wasilków. Rozejrzeliśmy się po miasteczku. Zwiedzanie polega także na poznaniu środowiska w jakim przebywamy i próbowanie wszelakich potraw związanych z regionalną kuchnią. Tutaj mieliśmy możliwość poznania kuchni tatarskiej, prawosławnej (litewskiej) i związane z tym historie.
Pogoda kapryśna ale generalnie bez deszczu. Tutaj nastąpiła dowolność wyboru trasy i każdy jechał gdzie chciał. Najdłuższe trasy wybierał sobie Antek i najpóźniej z nich wracał. Opisuję tylko te trasy które pokonałem z Wiesią. Wzdłuż rzeki Supraśl do Puszczy Knyszyńskiej - 50 kilometrów po zjadliwych piaskach - jak ja tego nie lubię. Zwiedziliśmy galerię rzeźb poświęconą powstańcom styczniowym z 1863 r która znajduje się na leśnym skrzyżowaniu w Krzyżach.. Przewija się tam także powstanie listopadowe z 1831roku. Na tych ziemiach jest dużo symboli patriotycznych mających swoją genezę w jakże skomplikowanych dla Polski historycznych czasach. Z dumą można przyznać się do tak twardej i zawziętej w swojej polskości nacji.
Supraśl - Krynki 64 kilometry różnego asfaltu, momentami bardzo uciążliwego. Dojazd do tego zapyziałego miasteczka ekspresowy ze względu na porywisty wiatr. Po drodze lasy i plantacje czarnej porzeczki oraz drzew topoli. Powrót diabelnie trudny - odkryty teren i wściekle atakujący prosto w twarz wiatr trzymający aż do dotarcia do lasu. Zobaczyliśmy Silvarium pięknie urządzony przez Nadleśnictwo w Krynkach park leśny z muzeum oraz krzyże poświęcone powstańcom styczniowym z 1863 roku.
Został tylko do zwiedzenia monastyr w Supraślu. Apodyktyczny i nieprzyjemny przewodnik - trudno powiedzieć czy związany z tym kościołem, odklepał historię jak mantrę i jedna natrętna myśl - zapłacono, oprowadzono i zjeżdżać bo czekają następni. Ostatni etap - Białystok. Miasto zadbane i dużo zyskało dzięki odbudowaniu pałacu i parku Branickich. Wieczorek przy szampanie Wiesia podziękowała wszystkim za wspólną jazdę i zwiedzanie. Po kolacji niektórzy poszli na koncert organowy a później posłuchali koncertu rokowego zorganizowanego na włościach Branickich. Zapraszamy do galerii.