Wyprawy KTR Sigma bliżej domu
Rajd Kolarski w Krainie Lasów i Jezior" 26-29.08.2010
Coraz częściej uczestnicy zjazdów przyjeżdżają samochodami z rowerami na dachu, lub z tyłu pojazdu. Wiąże się to z pewnym luksusem - niezależność czasowa po ukończeniu pracy oraz omijanie coraz bardziej chimerycznej kolei. Także wątek pogodowy ma duże znaczenie - moknie tylko rower. Wielu rowerzystów z całej Polski skorzystało z zaproszenia Kazia i Ireny komandorów i gospodarzy tego zjazdu, oraz czekające, przygotowane przez nich domki o bardzo przyzwoitym standardzie.
Czwartek, dzień przyjazdu, przywitania, buziaki - większość tworzy już rowerową rodzinę, następnie lokowanie się w pomieszczeniach typu studio - dwa pokoje i wspólna łazienka. Kaziu, wieczorem z nauczycielską swadą omówił plany na cały pobyt i uchylił rąbka historii okolic, po których będziemy jeździć. Życzył dobrego wypoczynku a przede wszystkim - pogody.
Piątek 27.08.2010 - nad ranem zaczęło lać jak z cebra i nie odpuściło także o 9 rano - czasu wyjazdu. Godzinę wcześniej, kto wykupił śniadanie, brnąc po wodzie, w drodze do stołówki nie żałował. Gospodarze na jedzeniu nie oszczędzali i każdy mógł zjeść do woli. Dla organizatorów taka pogoda to nieszczęście - wszystkie plany biorą w łeb a głównie problem z wcześniej umówionymi przewodnikami. Komandor zarządził wyjazd na 10?? jako ostateczny. I stał się cud, wymodlony i tam wysoko załatwiany przez Irenę, kilka minut przed startem przestało padać i nie padało aż do zakończenia całego rajdu.
Przed wyjazdem Kaziu wydał testy z pytaniami. Po wypełnieniu zebrane i sprawdzone wezmą udział w konkursie na najlepszą wiedzę o przejechanych rowerami terenach Kaziu poprowadził przez Przemęt do Wolsztyna polną drogą przecinającą po obu stronach łąki - ciągnące się 10 kilometrów. Teren bagienny zarośnięty większą lub mniejszą trawą. Gdzieniegdzie poletka wykoszone - widocznie tam można było wjechać ciężkim sprzętem. Rowy melioracyjne wzdłuż drogi, nie do końca spełniały swoje zadanie, a zwłaszcza tego roku, zapłakanego deszczem. Na samym środku tych łąk - jest robiona melioracja a raczej poprawiana i to z dużym rozmachem.
Przyspieszani przez Kazia, dojechaliśmy do Wolsztyna a konkretnie do znanej w Polsce parowozowni, gdzie czekał na nas przewodnik. Oprowadzając nas, dotarł do słynnej "Pięknej Heleny" kolosa, pędzącego 160 kilometrów po dobrych torach, oraz do kilku dobrze zachowanych parowozów pasażerskich i towarowych, będących jeszcze na chodzie. Reszta niestety "zimna" służąca jako egzemplarze muzealne - główny powód - nieszczelne kotły najważniejsze w tej machinie, mogące w czasie jazdy zrobić duże bum. Przejazd parowozem z Wolsztyna do Poznania ciągnącym za sobą tylko 5 lub 6 wagonów pulmanowskich, to 20 ton przerobionej wody na parę i 3 tony spalonego węgla.
Po parowozowni zwiedzaliśmy skansen budownictwa ludowego a w nim kapliczkę św. Jadwigi, zagrodę olenderską, reklinek, chata ze Świętna, wiatrak, kuźnię i karczmę. Następny przystanek Muzeum Marcina Rożka rzeźbiarza - kamieniarza autora m.in. pomnika Bolesława Chrobrego przed katedrą w Gnieźnie czy figury na pręgierzu na Starym Rynku w Poznaniu . Muzeum to willa z pięknym ogrodem i widokiem na jezioro projektu jego samego.
Marcin Rożek to polski rzeźbiarz i malarz, profesor Szkoły Sztuk Zdobniczych w Poznaniu. Dom zapełniony rzeźbami, obrazami i zdjęciami wykonanych pięknych posągów, niestety zniszczonych - nie ma potrzeby zgadywać - przez Niemców. I smutny koniec - aresztowany, odmawiając komendantowi obozu wykonanie portretu Hitlera, do siedziby gestapo w Poznaniu, wydał na siebie wyrok śmierci. W dniu 23 lipca 1943 roku odesłany został do obozu koncentracyjnego Auschwitz - Birkenau, gdzie jako numer 131047 zmarł 19 maja 1944 roku.
Powrót, obiado - kolacja i wykorzystując końcówkę dnia organizator poprowadził wiązaną konkurencję na którą składało się: wbicie gwoździa w pieniek węższą stroną młotka, rzut woreczkiem wypełnionym piaskiem do koła, uderzenie drewnianym młotkiem w drewnianą kulę i trafienie w malutką bramkę, slalom z piłką golfową popychaną kijem hokejowym i na końcu wysypanie drobnych kamieni z butelki i o zgrozo ponowne napełnienie. Chętnych wielu i osiągi momentami rewelacyjne.
Sobota 28.08.2010 - noc deszczowa, rankiem nieśmiało błyskały promienie słoneczne a wiatr przepędzał deszczowe chmury tam gdzie nie docierały koneksje Ireny z Najwyższym. To są dopiero układy - przyznacie sami. Popędziliśmy przez Dominice, zatrzymując się przy potężnej postaci "Rybaka" dłuta Jerzego Sowijaka - ludowego rzeźbiarza z Bukówca. Szlakiem Cystersów z ich słynną maksymą "Ora et labora" - ucz się i pracuj, dojechaliśmy do Kaszczora gdzie wznosi się powstały w latach 1764-1777, późnobarokowy kościół pw. św. Wojciecha. Za przewodnika służył kościelny chyba bliźniak Laskowika, łudząco podobny także i w ruchach i w tej samej tonacji głosowej. Nasze koleżanki tylko powtarzały - ale super, ale czad. Opowiedział historię kościoła, wsiadł w samochód i popędził za nami do Wielenia do następnego późnobarokowego kościóła pw. Narodzenia NMP. Wzniesiony w latach 1731-1742 na planie krzyża łacińskiego przez cystersów przemęckich, na miejscu wcześniejszych świątyń drewnianych. W ołtarzu znajduje się najcenniejszy zabytek kościoła. Jest to pochodząca z 2 poł. XV wieku, słynąca cudami gotycka rzeźba Matki Boskiej z Dzieciątkiem "Ucieczka Grzeszników", która jest celem licznych pielgrzymek. Nasz Laskowik szybko opowiedział historię, spiesząc się na zamówiony wcześniej ślub w tym właśnie kościele. Po powrocie posiłek i następne konkurencje - trafianie podkowami do celu i rzucanie rzutkami do tarczy. Spontanicznie utworzyły się dwie ekipy siatkarskie i pożyczoną piłką rozegrano zażarty mecz aż do ostatniego blasku dnia. Wieczorem kiełbaski, kapitalny bigos i podsumowanie zjazdu. Rozdano nagrody i do późna w nocy śpiewy, hulanka, ogólna radość.
Niedziela 29.08.2010 - śniadanie jak zwykle bogate i dostatnie - na rower i po dwóch kilometrach msza święta w leśnej kaplicy w Boszkowie. Polana a na wzgórzu zadaszony ołtarz i odprawiających dwóch księży. Poniżej ogromna rzeźba przypominająca totem indiański lub bożka pogańskiego - okazało się że to św. Hubert dłuta naszego znajomego rzeźbiarza ludowego - Jerzego Sowijaka. Po powrocie organizatorzy zaprosili wszystkich na wspaniałą grochówkę i tym kulinarnym akcentem zakończono pobyt w Boszkowie.
Sumując - widać było ciężką pracę Ireny i Kazia, a także ich ogromne osobiste zaangażowanie. Lekki początkowo poślizg nic na szczęście nie zepsuł i wielkie dzięki dla tej pary.