Wyprawy KTR Sigma trochę dalej od domu

Wyprawa do Chorwacji

Wiesia od dwóch lat przygotowywała wyjazd na Bałkany, a konkretnie miało to być spotkanie rowerzystów UECT w Banja Luce (Bośnia i Hercegowina). Plan przewidywał także zwiedzanie ciekawych miejsc w Chorwacji, a przede wszystkim kąpiel w cudownie krystalicznej i ciepłej wodzie Adriatyku. Jak wszyscy wiemy z powodu pandemii koronawirusa, dwa razy zostały odwołane UECT i plany diabli wzięli. Dzięki szczepieniom ruch turystyczny jednak został ożywiony i Wiesia z uporem maniaka postanowiła zrealizować wyjazd, już konkretnie do Chorwacji. Wzięła pod uwagę każdy szczegół. Ważność szczepień, winiety do przejazdu przez Czechy ,Austrię i Słowenię, możliwość przejazdu przez kraje bez żadnych konsekwencji zatrzymania na kwarantannę, zapewnienia noclegów i tak mniej ważnych elementów jak określona godzina przejazdu granicy słoweńsko-chorwackiej mająca na celu ich płynność pokonania.

Anno Domini 09 lipca 2021 wystartowaliśmy Oplem Zafira w składzie - dwie siostry Jola i Iwona, organizator Wiesia i piszący Michał, a na bagażniku kiwały się trzy ciężkie elektryki. Podróż non stop z przerwami tylko na uzupełnianie paliwa, skorzystanie z ubikacji i wypicie kawy. Z ciekawostek - najgorsze autostrady mają Austriacy wybetonowane sprzed wielu, wielu lat powodujące mocno słyszalne staccato kół i dosyć niebezpiecznie wahanie mocno obciążonego bagażnika. I tak po 11 godzinach dotarliśmy do granicy słoweńsko-chorwackiej. Korzystając z gps-u dostaliśmy sygnał o prawie czterokilometrowej kolejce do granicy słoweńskiej spowodowanej przepisami unijnymi, mówiących iż Chorwacja nie należy do strefy schengen, mimo przynależności do Unii Europejskiej. Tam straciliśmy 2 godziny i po dotarciu do granic tych państw funkcjonariusze machając ręką przepuszczali wolno jadące samochody, a Chorwaci brali do ręki dowody osobiste i nawet nie przyglądając się dokładnie kazali jechać dalej.

Po 5 godzinach dojechaliśmy do miejscowości Okrug Gornji na wyspie Ciovo w okolicy Trogiru gdzie przywitała nas Polka Mirella mieszkająca z mężem Chorwatem, i w imieniu właścicielki z Holandii, rozdysponowała pokoje dla nas. Warunki doskonałe - dwie sypialnie, duży wspólny pokój z kuchnią i ubikacją. Pomimo zapewnień rezydentki brakowało internetu bardzo boleśnie przyjęte przez Jolę, która chętnie korzystała z tego rodzaju usługi. Drogi i autostrady w tym kraju rewelacyjne, i niezależnie od miejscowości bardzo zadbane. Czystość zauważalna na każdym kroku, brak jednak w wielu miasteczkach chodników i co kot napłakał, dróżek rowerowych. Od morza byliśmy oddaleni kilometr i ten odcinek stromo opadającej drogi dochodził aż do plaży.

Kto choć raz był w Chorwacji wie, bez odpowiedniego obuwia, wchodzenie do wody a także spacery po kamienistych nabrzeżach nie należą do przyjemnych i dla własnego komfortu powinien je mieć. Oddając mojego elektryka do naprawy oczywiście w Poznaniu, z braku normalnej kasety wyraziłem zgodę na zamontowanie kasety w wersji sportowej i sobie narobiłem. Chorwackie wzniesienia, jakże odmienne od poznańskich dały mi nieźle popalić. Początkowo nie mogąc pokonać pionowych dróg byłem zmuszony schodzić z roweru i zasuwać z buta, jednak po kilku dniach ambitnie już bez dreptania, wjeżdżałem na każdą górkę. Miejscowość typowo nastawiona na turystę i co także ciekawe brak dużych hoteli a dominowały domy dwu lub trzy piętrowe. Codziennie wsiadaliśmy od rana na rowery i co sił w nogach zasuwaliśmy na plażę. Jak czytelnik mógł szybko dostrzec, rowerów było trzy a nas cztery osoby. Niestety dla czwartego elektryka zabrakło miejsca i poszkodowana w tym wypadku Iwona chodziła pieszo, a jako dobry piechur, szybko pokonywała różne odległości. Co można powiedzieć o morzu adriatyckim, woda wszędzie tam gdzie byliśmy, krystalicznie czysta, ciepła - po prostu niezawodna. Kąpiel to prawdziwa przyjemność i na dodatek dzięki dużemu zasoleniu następuje wypychanie ciała kąpiącego do góry. Szansa utopienia praktycznie zerowa, najmniejsze ruchy czy to rękami, czy nogami powodują unoszenie się kąpiącego na powierzchni wody. Rowerami pokonując niezłe stromizny, zwiedziliśmy inne plaże i różne zakątki tego górzystego kraju.

Po pięciu dniach, załadunek wszystkich bambetli i oczywiście rowerów do samochodu i po 70 kilometrach zawitaliśmy do Bicine Małe - uroczo położonego na wzgórzu małego domku z widokiem na rzekę Krka. W planach Wiesi było zwiedzanie Parku Narodowego Krka - na pierwszym planie - wodospady o różnej wysokości i intensywności przepływu wody. Dojechaliśmy tam rowerami a Iwona statkiem turystycznym. Punkty widokowe zapewniały stały dostęp wrażeń wzrokowych a było naprawdę co oglądać i podziwiać. Po powrocie ze zwiedzania wodospadów na rzece, w upalny dzień ochłodziła nas przyjemna kąpiel, w miejscowości Skradin. Trzeba przyznać, że Chorwaci potrafią wykorzystywać każdy kawałek otaczającej przyrody i przekuć to na niezły finansowy dochód. Po przybyciu do Chorwacji uderzają turystę dwa fakty - kosmiczne ceny na wszystko, czy to posiłki w lokalu, czy wykupione bilety do miejsc zwiedzanych a także wszędzie panująca polska mowa. Byliśmy pod wrażeniem ogromnej ilości naszych rodaków - dominującej nad innymi nacjami.

Po dwóch dniach wyjazd do Zadaru. Do plaży dwa kilometry, dla trójki łatwizna - dojazd rowerem, dla Iwony trochę gorzej - pieszo w tym upale to wątpliwa przyjemność. Tym razem dużo jeździliśmy rowerami - chociażby 40 kilometry wyjazd do Nin - miejsce urodzenia biskupa Grzegorza, a także zwiedzanie Zadaru. W trzeci dniu pobytu w Zadarze odwiedziliśmy Split, na szczyt najwyższego wzniesienia miasta dotarliśmy turystyczną kolejką i mogliśmy podziwiać panoramę całego miasta.

Po pięciu dniach przedostatni już załadunek bagaży i rowerów i wyjazd do Malinska na wyspie Krk. Dobrym pomysłem Wiesi był wybór trasy wzdłuż wybrzeża, dużo dłuższy i mocno pokręcony w alternatywie do autostrady. Widoki przepiękne, jakość szosy rewelacyjna - oprócz kierowcy - oczywiście Wiesi, która musiała machać bez końca kierownicą - my mieliśmy ucztę widokową. Po przeciwnej stronie wody ciągnęły się płaskie skaliste wzgórza nie skażone najdrobniejszą roślinnością aż do końca trasy uwieńczonej mostem. Tam skierowała samochód Wiesia i zauważyła nasze zdumione spojrzenia - co Ona zamierza robić na tych nagich skałach. Po pokonaniu mostu i przejechaniu wykutego w skale odcinka drogi znaleźliśmy się jak po dotknięciu różdżki w pięknej zielonej krainie.

Dotarliśmy do Malinska. Punktem docelowym był domek okolony drzewami i krzakami a nieposprzątane liście na całej posesji dawały wrażenia jakiegoś zapomnianego dworku - naprawdę urocze miejsce oddalone od morza parominutowym spacerem. Jedno przedpołudnie przeznaczyliśmy na wycieczkę rowerową do miejscowości Krk po wzniesieniach i bocznymi drogami pokonaliśmy około 40 km. Po wysiłku przyjemna kąpiel w cudownej wodzie. W tym przytulnym miejscu przebywaliśmy 4 dni - najbardziej przyjemne i na pewno niezapomniane. Co porabialiśmy wieczorami po intensywnym plażowaniu lub wysiłku na rowerach - codziennie graliśmy w tysiąca, przy winku i owocach. Królował arbuz sprzedawany w połówkach - innej możliwości nie było a wielkość ogromna - ledwo mieściliśmy w lodówce.

Ostatnie pakowanie i w założeniu startując planowaliśmy powrót do Poznania na godzinę 24. Niestety granica chorwacko - słoweńska zabrała nam 4 godziny oczekiwania na przejazd i dopiero o czwartej rano zawitaliśmy do naszego Poznania.

Michał