Wyprawy KTR Sigma trochę dalej od domu

Niepilska setka 4 maj 2007

Pilska setka. To jest to co dawno chodziło mi po głowie. Pilska setka to nazwa rajdu, w którym w przeciwieństwie do większości "Sigmowców" nigdy nie uczestniczyłem. Ta oto magiczna nazwa stała się przyczyną mojego niepokoju a w konsekwencji przypieczętowała decyzje: muszę pojechać na swoja "Pilską setkę. W moją "setkę" udałem się samotnie a początek wycieczki wypadł w Niemierzewie, małej wsi w powiecie Międzychodzkim, trzy kilometry od leżącego przy dawnej trasie A2 Lubosza. To właśnie tutaj spędzaliśmy z rodziną długi majowy weekend i tu uprzednio wymęczywszy wszystkich członków rodziny podczas organizowanych wypadów rowerowych po okolicy przygotowałem sobie podłoże do mojej "setki".

- Wiesz co, jedź ty już sobie sam a my sobie trochę odpoczniemy usłyszałem od żony, syn Wojtek przezornie wyłożył od rana na stół podręczniki

- muszę odrobić lekcje.

- Może pojedziecie..

rzuciłem jeszcze nieśmiało w stronę szwagra, który powstrzymał swoją rękę, mimowolnie zdążającą do czoła aby się po nim popukać. Oto zostałem sam na sam ze swoim przekonaniem, że przecież każdy musi mieć w życiu swoją "Pilską setkę".

Wyruszyłem dość późno, około godziny dwunastej w południe obierając sobie kierunek do Sierakowa. Mijając wioski Mościejewo, Lutomek, Lutom rozkoszowałem się widokiem pól rzepaku, jego świeżym słodkawym zapachem, którego doświadczyć można tylko z początkiem maja. Droga wiodła stosunkowo dobrym asfaltem, ruch niewielki i w dodatku tylko samochody osobowe. Uważać należy jedynie na wioskowe psy, nie posiadające żadnego numeru ewidencyjnego, przynależności do kogokolwiek a już na pewno po zaistnieniu jakiegokolwiek zdarzenia, którego byłyby głównym bohaterem. To, że owe "kejtry" są sprawcami różnych przykrych sytuacji żadnego rowerzysty przekonywać nie muszę, uderzył mnie tylko fakt, iż stopień ich zadziorności jest odwrotnie proporcjonalny do rozmiarów. Dodatkowo one psy doskonale wiedzą kto jest z jakiej wsi jednocześnie mając szczególne upodobanie w "miastowych głupkach". Są jednak w klubie tacy, którzy panują nad sytuacją - Rysiu Walerych potrafi pohamować ich zapędy wymawiając tylko jedno zdanie, mój szwagier opatentował sposób obrony wożąc ze sobą drewnianą lole, ale ja jako świeżo upieczony członek Sigmy nie mam jeszcze zdolności Ryszarda a lola wydaje mi się mało poręczna i trochę nieekologiczna.

Mijam Piękny kościół w Lutomiu, który zdaje się być zbyt dostojny jak na tak małą wieś, czasami bywałem w nim na Mszy Świętej w niedziele, myślę że warto tu zajrzeć. Droga do Sierakowa minęła bez niespodzianek, tylko skwar robi się coraz większy. Zakupiwszy na rynku w Sierakowie coś do picia ruszyłem dalej przez most na Warcie w stronę Chojna. Nawierzchnia drogi robi się systematycznie coraz gorsza przechodząc ze stanu bardzo złego w stan tragiczny aby znów za chwilkę przejść do stanu złego, który przy odrobinie szczęścia spokojnie nadaje się do jazdy. Samochodów jak na lekarstwo, widno niewielu znalazło się śmiałków na pokonanie 12 km drogi z Sierakowa do Chojna. Widoki są wspaniałe: malownicze i pachnące lasy sosnowe, tu i ówdzie wyłaniające się wielkie piaszczyste wydmy , i jeziora już teraz kuszące aby choć na chwilę zanurzyć się w czystej wodzie. Chce zrobić kilka zdjęć, mam tylko kilka sekund w ciągu, których rzucają się na mnie nieprzebrane wściekłe hordy meszek, przy których wiejskie psy to potulne pluszowe misie, tutaj nawet zaklęcia Rysia na niewiele by się zdały. Dwa zdjęcia i szybko na rower, a gdyby tak złapać gumę?, nie to niemożliwe, to byłby koniec.

Trzy kilometry przed Chojnem robie krótką przerwę na mały posiłek i refleksje, przystaje na małym drewnianym pomoście zbudowanym dla straży pożarnej do poboru wody. Panuje tu całkowity spokój i cisza, po drugiej stronie jeziorka widzę pare łabędzi, a obok mnie pod pomostem baraszkują małe rybki, nie widać żadnego człowieka. Ruszam dalej, docieram do rozjazdu, na prawo Chojno, w lewo droga na Mokrz, wyciągam mapę i decyduję: dojadę do Mokrza a później pomyślę co dalej. Droga początkowo wiedzie pod górkę, ale to nie jest problem, gorsze jest to, że asfaltowa nawierzchnia staje się tragiczna: całkowicie zdewastowana do tego stopnia, że po jakimś czasie schodzę z roweru aby dać odpocząć swojemu kręgosłupowi. Przejazd samochodem tą drogą jest pozbawiony całkowicie sensu, zaczynam się zastanawiać czy dla rowerzysty to nie za wiele. Wreszcie docieram do Mokrza, kompletna konsternacja - miejscowość składa się ze stacji kolejowej i ... już. Nie mam już siły walczyć z ta nieszczęsną droga, skręcam w polną drożynę, która pełni role głównej arterii komunikacyjnej i kieruję się do Wartosława. Jest weekend, a więc prom przez Wartę nieczynny, nie pozostaje nic innego jak udać się zdecydowanie lepszą już drogą w kierunku Wronek aby tam przekroczyć rzekę. We Wronkach właśnie odbywa się festyn, spotkani, najęci przez organizatorów ochroniarze nie za bardzo wiedzą z jakiej to okazji ów festyn ma miejsce. Niezrażony wchodzę między stargany obficie zaopatrzone w golonki, szaszłyki, zimne piwo i inne ciekawe artykuły pierwszej potrzeby, na które usiłuje patrzeć z obrzydzeniem, gdyż w kieszeni zostało mi trzy złote przeznaczone na zakup wody. Świadomie zabrałem ze sobą tylko pięć złotych aby nie zatrzymywać się po drodze w punktach gastronomicznych, nawiasem mówiąc wiedziałem również, że będę tego żałować, no i... żałuje. Ale co tam, pstrykam kilka fotografii i ruszam przez most w Kierunku Wartosława, tylko tym razem po tej stronie rzeki.

Sam Wartosław to dość zadbana wioska nad, którą góruje majestatyczny Kościół, w środku wsi w odremontowanym gospodarstwie znajduje się centrum konferencyjne. Zasięgnąwszy języka u czynnej cała dobę miejscowej informacji turystycznej, stacjonującej jak w co każdej wiosce obok sklepu z napojami alkoholowymi kieruję się piękna asfaltową drogą wzdłuż Warty. Kilka słów jednak chciałbym poświęcić uzyskiwaniu praktycznych informacji od miejscowych. Otóż podjeżdżając do owego "punktu informacyjnego", w którym dyżur sprawuje około pięciu do siedmiu rosłych chłopa nagle zamilkłych na twój widok, podjeżdżasz i schodząc z roweru pozdrawiasz ich wymawiając umiejętnie : "Dobry."., przy czym nie gapisz się na nich tak samo jak oni na ciebie lecz rzucasz na nich przelotne pełne szacunku spojrzenie, jakbyś znał ich co najmniej od dwóch sezonów. Szczególną uwagę należy zwrócić na owe : "dobry: gdyż użycie zwykłego "dzień dobry", stąciłoby cię do roli miastowego głupka, który zabłądził w lesie i jeno patrzeć jak jakie gorsze nieszczęście nań spadnie. Można nawet w domu przećwiczyć owe "dobry" przed lustrem. Chóralne "dobry" wydobyte z pięciu gardzieli i podjęcie przez dyskutantów poprzedniego wątku rozmowy dobitnie świadczy, że zostałeś zaakceptowany i możesz nie tylko bez obawy i zabezpieczenia zostawić rower przed sklepem ale dodatkowo masz prawo do darmowego zadania jednego pytania np. o skrót do najbliższej asfaltówki.

Jak już wcześniej wspomniałem z Wartosława droga wiedzie jakieś 9 kilometrów przez piękne malownicze tereny do Karolewa a tam kończy się asfalt. Po drugiej stronie rzeki dostrzegam wieże kościoła w Chojnie, które to ominąłem wybierając drogę na Mokrz. W Chojnie znajduje się przeprawa promowa ale i ona jest nieczynna w dni świąteczne. Pora kierować się w stronę domu. Niestety drogi wysuszone przez bezdeszczową ostatnimi czasy pogodę są bardzo kopne. Jadę walcząc o każdy metr, trekingowe opony semi-slicki brną w piachu i sromotnie przegrywając tę nierówną walkę, ale nie poddaje się odliczam kilometry i wreszcie asfalt, nie myślałem, że tak bardzo ucieszę się na widok starego wysłużonego asfaltu wyłaniającego się z bezkresu piachu i kurzu. Jakaś mała wioska kilka domów i ... piękne latarnie wzdłuż ulicy, wyjaśnił o się: miejsce to upodobali sobie poznańscy ludzie bussines'u, obok zaparkowane luksusowe samochody i już na pierwszy rzut oka widzę, iż jedna felga najbliższego z nich kosztuje więcej niźli mój rower. Tuż obok piękne, czyste jezioro, z najbliższego budynku wysypała się wesoła grupa młodych "Yupies", taszcząc ze sobą skrzynkę napoju do złudzenia przypominającego wyrób zakładów browarniczych. Radosne okrzyki, wśród których dominuje kilka znanych bądź co bądź zwrotów wskazuje na to, że mam do czynienia z gronem przyszłych lekarzy lub prawników. Na początku zamierzałem odpocząć nad brzegiem jeziora, ale bardziej niż meszki przeszkadzało mi towarzystwo tej wesołej gawiedzi, bardzo juz stetryczałem skoro nie podoba mi się ten rodzaj miłosnej konwersacji (między mężczyznami i kobietami - żeby nie było wątpliwości kto tak radośnie konwersował).

Jadę dalej, mijam ośrodek pomocy społecznej, widzę niezgodności mapy ze stanem faktycznym, pytam więc o drogę starszego mężczyznę, ten nic nie odpowiada- może głuchy myślą i wjeżdżam przez bramę na teren ośrodka. Zagadnięty o drogę kolejny napotkany w ośrodku mężczyzna wydaje sie być poirytowany a jego stan irytacji zbliża się do poziomu graniczącego z agresją, nieopodal dostrzegam kobietę ale i ta zamiast udzielić odpowiedzi pyta średnio grzecznie jak się tu dostałem.

- Przez bramę. Pada moja odpowiedź.

- To była otwarta?

- Raczej tak.

Na "plerach" raczej tego roweru nie sposób przenieść przez dwumetrowy płot myślę zerkając ukradkiem na te bramę gdyby w razie nagłej potrzeby przyszło wycofać się na z góry upatrzone pozycje. Wreszcie pani uznaje, że nie jestem groźny ani niespełna rozumu i tylko tak wyglądam, wiec wyrzuca z siebie mi krótkie objaśnienie jak najszybciej stąd się wydostać i zejść im z oczu.

Polną drożyną wydostaję się na asfalt i drogę , o którą mi chodziło a tam utrzymując dobre jak dotychczas tempo kieruję się przez Charcice do Chrzypska Wielkiego. Na przedmieściu lub jak kto woli przedwsi rozciągają się pola przepięknych tulipanów różnych maści i gatunków, a przebywający obok właściciele bez problemu pozwalają na wkroczenie na plantacje i zrobienie zdjęć nie tylko mnie ale także innym oczarowanym tym widokiem turystom. Miły widok wprawia mnie w radosny nastrój, szkoda, że nie mogą zobaczyć tego moja rodzina i przyjaciele. Widzę, że kilometry uciekają mi coraz wolniej, to dlatego, że te tereny znam już dość dobrze i skupiam się na tym aby pokonać drogę a nie aby chłonąć piękno krajobrazu wypatrując nowych jego elementów. Mógłbym znacznie skrócić sobie drogę jadąc przez Białokosz a stamtąd przez las ale nie chce mi się walczyć z piachem odbierającym ochotę do podróży, wybieram więc drogę przez Łężeczki. Do jednej rzeczy muszę sie przyznać - skróciłem sobie drogę. Jadąc z Łężeczek do Mościejewa istnieje tylko jedna droga przez Lutomek, brzmi niewinnie ale prawda jest mniej optymistyczna: w prostej linii jest to kilkaset metrów ale jadąc droga asfaltową to kilka kilometrów, droga ta bowiem złośliwie dochodzi do owego Lutomka po czym wraca pod katem około 330 stopni. Jadąc zatem widzę, jak droga zawraca a mnie dzieli tylko 300 metrów plantacji czarnych porzeczek od tego aby zaoszczędzić 20 minut jazdy.

Nie wytrzymałem, ruszyłem przez plantacje i miedzy krzakami sunąłem w podskokach bijąc chyba rekordy prędkości w jeździe przez porzeczki. Chcę tu od razu zaznaczyć, że niczego nie zniszczyłem gdyż rzędy krzaków oddziela dwumetrowy pas trawy, a jeden z nich został przeze mnie przystosowany do przejazdu rowerowego w nagłych wypadkach. Szybko poradziłem sobie z dość stromym podjazdem w Mościejewie aby szczęśliwie dotrzeć do domu.

©Robert Błoszyk